sobota, 31 sierpnia 2013

35. Pocałunek nie zawsze mile widziany.

  Był środek nocy. Powoli budziły mnie hałasy dochodzące z pokoju, zupełnie jakby ktoś obcy wpadł i szperał w naszych rzeczach. Kaśka przecież spała, zasnęła wcześniej ode mnie. Więc czy to mógł być złodziej?...
Spięłam się na samą myśl o tym. Ktoś kroczył po pokoju i słychać było tylko trzeszczenie podłogi. Niepewnie się przekręciłam z boku na bok, niby na spaniu. Uchyliłam delikatnie powieki. Czarna, dobrze zbudowana postać grzebała w walizce Kaśki! Cholera jasna!
  To przecież nie była zielona szkoła, żeby robić sobie zakichaną zieloną czy białą noc. I to na pewno nie był żaden z siatkarzy.
Najpierw pomyślałam, żeby dla bezpieczeństwa wystukać wiadomość do Bartmana, ale wtedy pozostawałoby mi modlić się w nadziei, że ten krótki dźwięk go zbudzi. Z drugiej jednak strony, złodziej mógłby umknąć. Kucał właśnie, odwrócony plecami w moją stronę.
Musiałam to zrobić. Musiałam.
Zachowując odpowiednią ciszę sięgnęłam do torebki. Paralizator zawsze nosiłam przy sobie, tak na wszelki wypadek. W Ameryce był to standard, zwłaszcza gdy wieczorami szło się do klubów. Potem cicho wygrzebałam się spod kołdry i powoli zmierzałam w jego stronę, nie zwracając uwagi na nic innego, co dzieje się w pokoju. Musiałam go przecież zaatakować, a potem.. potem narobić hałasu. 
 I gdy byłam już krok przed nim, ktoś złapał jedną, silną dłonią moje oba nadgarstki w żelaznym uścisku, drugą zaś zamknął mi usta.
Cholera! Nie wiedziałam, ze ich dwóch jest!
Szarpałam się, jednak nic nie mogłam zrobić. Byłam jak uwięziona w klatce i kompletnie mi się to nie podobało.
- Spokojnie...! - Wykrzyczał mi szeptem do ucha.
I słysząc ten głos miałam ochotę odwrócić się i obić tego cholernego delikwenta!

Nie mam pojęcia, kiedy znowu zasnęłam, jednak ponownie obudziłam się we własnym, hotelowym łóżku. Powoli podnosiłam powieki, już spokojniej niż wcześniej. Pokój był wypełniony już słońcem i idealnie oświetlony, musiałam aż zmrużyć oczy. I wtedy Go zobaczyłam.
Z początku nic nie mówiłam. Wolałam na niego popatrzeć. Firanka była odsłonięta, a drzwi balkonowe otworzone na roścież. Stał na balkonie i opierał się o barierkę, rozglądając się po spalskiej okolicy. Wyglądał tak cholernie seksownie w starych  jeans`ach, bez koszulki i ze starganymi, czarnymi włosami.
Wygramoliłam się spod kołdry i będąc w samym obcisłym topie i spodenkach, po cichu wyszłam na balkon, wtulając się w plecy siatkarza.
- Wariat. - Wyszeptałam. - Andrea Anastasi was zabije, jak się dowie.
 Nie minęła chwila, jak odwrócił się w moją stronę i automatycznie byłam wtulona w jego tors. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.
- Nie dowie się. - Delikatnie pocałował mnie w czubek nosa. - Poza tym, nie podoba ci się to?... Bo mnie cholernie. Obudzić się i patrzeć, jak jeszcze śpisz...
  Miało mi się to nie podobać? Nie przemawiało do mnie jedynie ich wykonanie tego niecnego planu. Słowem wyjaśnienia; to Kubiaka w nocy chciałam zaatakować paralizatorem, a on po prostu pakował rzeczy Kaśki do walizki. No a Bartman w ostatniej chwili mnie przed tym powstrzymał. Ale czemu mi nie powiedzieli, do licha? Że zamierzają pozmieniać pokoje?
Martwił mnie jednak fakt, że jak ojciec się dowie, że Kaśka z Kubiakiem a ja z Bartmanem jesteśmy w pokojach, to nas wszystkich pozabija. No, a przynajmniej ich.
- Podoba mi się.. - Powiedziałam w końcu.
Na jego twarzy pojawił się ten specjalny, bartmanowy uśmiech przeznaczony tylko dla mnie. Odgarnął moje włosy do tyłu i nieco przechylił moją głowę. Sam natomiast schylił się i muskał delikatnie wargami po całej mojej szyi, pozostawiając wilgotne punkciki. Nie opierałam się. To było tak cholernie pociągające i magnetyzujące.
Mocno chwycił mnie w talii i przyciągnął do siebie, całując już kąciki ust. Objęłam jego nagi tors, czując, jak jego mięśnie napinają się pod moim dotykiem. Przestał składać całusy i oparł swoje czoło o moje, uśmiechając się pod nosem.
- No pocałuj mnie.. - wymruczałam. Wprost nie mogłam się tego doczekać, a on przerwał w takim momencie.
- Jeśli cię pocałuję, to nie mógłbym potem przerwać. A za pięć minut śniadanie. - Pocałował mnie w czoło.- I lepiej się ubierz.
Prychnęłam. Zachciało mu się narobić mi ochoty i tak po prostu przerwać. Małpa!
- I kto to mówi! - Naburmuszona skrzyżowałam ręce i wróciłam do pokoju.
A on? On się śmiał. Ale tak radośnie. Ja również po chwili nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Pojawił się, tak mimowolnie. Bo takie poranki to mogłabym mieć już codziennie.

Tego dnia siatkarze mieli dwa treningi. Do południe spędzili na sali, a po południu trener wykończył ich na siłowni. Wszystko dlatego, że jutrzejszego dnia mieli mieć dzień przerwy, tak długo wyczekiwany. Wprost gadali o tym cały, cholerny wieczór, kiedy to siedzieliśmy w kilka osób u Kubiaka i.. Kaśki, w pokoju.
Szczerze powiedziawszy wolałabym, żeby poszli na halę. Dzień przerwy pewnie strasznie ich rozleniwi.
Jedynym, niedzielnym plusem miała być sesja zdjęciowa do kalendarza fundacji Herosi, który potem będzie sprzedawany, a pieniądze będą przeznaczone dla chorych dzieci.
O tak, chociaż tyle będą robić, obiboki jedne. Tyle dobrego!
- Zaraz przyjdę, idę na chwilę do pokoju. - Wygrzebałam się z objęć Bartmana i wstałam.
- W porządku wszystko? - Zapytała Kaśka marszcząc brwi.
- Tak, tak. - Uspokoiłam ją. - Głowa mnie boli, wezmę tabletkę i do was wracam.
  W kubiakowym pokoju był taki harmider i hałas, że najzwyczajniej w świecie zaczynało mi pulsować w skroniach. Wiadomo; Ignaczak wydzierał się na cały głos a Oliwier wraz z nim. Az strach pomyśleć, jaki wpływ na niego Igła będzie mieć za jakiś czas. A Winiar? Tylko się z tego śmiał! Kurek zaczął przekrzykiwać się z Jaroszem, jak zwykle kłócąc się o jakąś głupotę, o której oboje pojęcia nie mieli. Ziomek rozmawiał o czymś z Cichym Pitem, jak zwykle na temat nowej taktyki, którą przedstawił im dzisiaj trener. Bartman gadał z Kubiakiem, a Kaśka malowała paznokcie.
Gdy wyszłam, a korytarzu słyszałam czyjeś bardzo nieregularne kroki, zupełnie jakby ktoś kulał i cicho pojękiwał.. a może to były ciche przekleństwa?
- Boże, stało się coś? - Podbiegłam do niego od razu, zanim skręciłam do własnego pokoju.
- Nie, tylko musiałem kurwa przywalić w stopę i boli jak cholera jasna. - Wrona się skrzywił.
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem i siatkarz od razu zgromił mnie spojrzeniem.
- Może ci pomogę, kaleko? - Kpiłam dalej. Mimo to skorzystał z pomocy i podparł się o moje ramię, a ja objęłam go w torsie stabilizując pozycję.
  Przeszliśmy kawałek korytarzem i znaleźliśmy się w jego pokoju. Doprowadziłam go praktycznie pod samo łóżko, ale dalej nie byłam przekonana, czy powinnam go zostawić w takim stanie. Przecież mógł sobie stopę uszkodzić czy coś.
- Może pójdę po waszego fizjoterapeutę czy coś.. - Rzuciłam niepewnie siadając obok niego.
- Sama możesz pobawić się w mojego fizjoterapeutę... - Ton jego głosu niebezpiecznie się zniżył i sam siatkarz pochylał się ku mnie. Doskonale wiedziałam, co to oznacza.
- Blefowałeś. - Stwierdziłam, niezwykle tego pewna. - Wcale cię ta cholerna noga nie boli, co? 

 Zaśmiał się, potwierdzając moje słowa.
- A jak miałem inaczej cię tu ściągnąć? - Powiedział i jak gdyby nigdy nic położył mi dłoń na policzku.
Krew we mnie zawrzała. 

Plask. Wymierzyłam prosto w jego policzek, i aż złapał się za piekące już miejsce na twarzy. Mina mu od razu zbledła, kiedy odepchnęłam go od siebie i oberwał. Ten to miał tupet!
- Nigdy więcej - zagroziłam mu - nie próbuj ani mnie zwabić do pokoju, ani mnie całować. Bo następnym razem to się skończy gorzej niż uderzeniem w twarz. - Tymi słowami zakończyłam to durne spotkanie.
Wstałam i wyszłam z jego pokoju, mocno trzaskając drzwiami. Nikt na szczęście nie był świadkiem tego zajścia. A co by to było, gdyby Zbyszek wiedział! Przecież rozniósłby go na strzępy. Nie patrzyłby, że to jego kolega z drużyny. Zmiótłby go, najzwyczajniej w świecie.
Wciąż poirytowana weszłam do swojego pokoju, wzięłam tabletkę i położyłam się do łóżka. W tej pozycji już zostałam, nie wiedząc nawet, kiedy opadły mi powieki i zasnęłam. Przebudziło mnie na chwilkę tylko wejście Zbyszka, który zamknął drzwi na klucz, przykrył mnie kołdrą i położył się obok mnie, przytulając się do mnie jednocześnie. Wtedy już kompletnie odpłynęłam, czując się bezpiecznie w objęciach siatkarza. 

Choć gdybym wiedziała, co przyniesie jutrzejszy dzień, wcale bym nie chciała zasnąć...




~ *  *  * ~
Cześć, cześć. 
Kolejny rozdział.. wykrzesałam. Hm, myślę że wrzucanie co dwa dni nowego jest takie.. optymalne. Ani szybko ani wolno, co nie? 
Co ja mam więcej napisać... no sielanka jest, sielanka. NA RAZIE.... ;>

Pozdrawiam Was wszystkich gorąco!

czwartek, 29 sierpnia 2013

34. Skąd u dzieci tyle niespożytej energii?!

Gdy mały, na oko pięcioletni chłopiec wpadł do pokoju, zamarłam. Na dodatek myślał, że jestem Kasią... Nie, to najgorsze nie było! Dlaczego, ja się pytam, Bartman do szukał? Czy on..
- Widzę, że już się poznaliście... - Powiedział. Był zziajany gonitwą za chłopcem, więc ciężko było mi wyczytać, czy się denerwuje, tudzież jest spięty. A może jednak spokojny?...
Znowu spojrzała na dół, na blondaska, próbując dostrzec jakiekolwiek podobieństwo między nimi. To było  jednak nie lada wyzwanie, bo uczepił się moich nóg, a po chwili zaczął biegać wokół mnie krzycząc "Kasia, Kasia, Kasia!".
Koniec końców Zbyszek złapał dziecko mające radość z ucieczki i wziął go na ręce.
- To nie jest Kasia. To jest Ola. - Wytłumaczył mi niezwykle spokojnie. Od kiedy on taki cierpliwy jest, a zwłaszcza do dzieci? - Jej siostra, bliźniaczka. Pamiętasz, co ci mówiłem. Kasia nosi tą błyszczącą bransoletkę na ręce.
 Chłopiec tak śmiesznie zawiesił na mnie swoje spojrzenie i trwał w bezruchu, z otwartą buźką przez jakąś chwilę. Jego mała główka próbowała pojąć to, co przed chwilą powiedział mu Zibi.
- Dobra, to już chyba wiemy. - Wtrąciłam. - Zbyszek, czy to twój syn?
Powaga mojego głosu sprawiła, że siatkarz się głośno zaśmiał.
- Miałbym mieć pięcioletniego syna? - Zapytał, wciąż chichocząc pod nosem. - Fakt, jest dla mnie jak syn, dla nas wszystkich taki jest... - Poczochrał go po gęstej czuprynie. - To Oliwier, syn Winiarskiego.
Z całych tych emocji, z tego napięcia, aż musiałam usiąść na łóżku. Byłam świecie przekonana, że to jego dziecko, które przede mną ukrywał....
- Olu, w porządku? - Zmarszczył brwi, widząc moją posępną minę.
- Ja.. myślałam, że on twój jest... - Burknęłam. Teraz było mi cholernie wstyd, że tak pomyślałam. Przecież powiedziałby mi, no bez przesady!
  Czarnowłosy siatkarz westchnął. Postawił Oliwierka na nogi i ten znowu wybiegł z pokoju. Zbyszek za nim wyszedł i wrócił po dosłownie minucie.
- Niech teraz z Ignaczakiem posiedzi. - Wszedł do wciąż otwartego pokoju i usiadł obok mnie. - Żebyś ty widziała, jak oni razem szaleją! Normalnie sieją zło i zniszczenie. Oni razem równa się armagedon. - Śmiał się.
Mnie jednak do śmiechu nie było. Wciąż siedziałam zawładnięta szokiem, nie mogąc nawet spojrzeć mu w twarzy.
- Ej, Ola. Przecież wiesz, że powiedziałbym ci. - Delikatnie uniósł moją twarz w swoją stronę i spojrzał głęboko w oczy.
- Ja wiem.. ale byłam w takim szoku, jak wbiegł do pokoju, a za nim ty..
Fakt, jakoś bym to przeżyła, gdyby Bartman był ojcem. Ale wiadomo, że taka sytuacja wiąże się z niejednym poświęceniem z dwóch stron.
- Jeśli miałbym mieć dzieci, to tylko i wyłącznie z osobą, którą kocham. - Powiedział. Moje serce przyspieszyło. - Z tobą, Olu.
- Zbyszek... - Zmarszczyłam brwi. Pierwszy raz ktoś powiedział takie rzeczy. To była jakby deklaracja wspólnego, przyszłego życia. I co ja miałam powiedzieć?...
- Oczywiście, wszystko w swoim czasie. - Wtrącił, jakby bojąc się, że palnął jakąś głupotę.
  Momentalnie wtuliłam się w jego tors, bok głowy opierając o klatkę piersiową. Słyszałam jego przyspieszone jeszcze bicie serca. Po chwili trwania w tej pozycji oderwałam się od niego i spojrzałam w jego zielone tęczówki. Jego twarz była tak blisko, że aż czułam na wargach jego oddech. Niepewnie spojrzałam na jego usta i instynktownie przygryzłam wargę.
Nasze usta złączyły się w długo wyczekiwanym pocałunku. Bartman z początku zachowywał się niepewnie, jakby był przygotowany na przerwanie całowania się. Ja jednak zarzuciłam mu ręce na szyję i odwróciłam się jeszcze bardziej w jego stronę, dając jednocześnie do zrozumienia, że przestawać nie mam zamiaru. Wtedy Zbyszek nie odrywając ode moich warg swoich ust, znalazł się nade mną, i ostrożnie przesuwał mnie wgłąb łóżka. Klęczał nade mną i obdarowywał wspaniałymi, bartmanowymi pocałunkami, całując usta, szyję, dekolt.. potem znowu usta. A ja wiłam się pod nim, bo to, co robił, był naprawdę ekscytujące i podniecające. I momentalnie zapragnęłam więcej. Dłońmi poznawałam jego wspaniałe, muskularne ciało jeszcze przez koszulkę. Jego mięśnie napinały się i rozluźniały pod moim dotykiem. Nie musiał czekac długo, aż złapałam za końce jego t-shirtu i pociągnęłam ku górze. Przerwał na moment pocałunek, pozwalając mi ją ściągnąć z siebie. I gdy ujrzałam to wspaniałe ciało, umięśnione.. aż dech zaparło mi w piersiach. Złapałam go za kark i ponownie przyciągnęłam do swoich ust. Palce wczepiłam w jego gęstą czuprynę i znowu zamknęłam oczy, pogrążona w pocałunku.
Wtedy poczułam, jak jego dłonie wędrują po moich udach ku górze. Na moment zatrzymał się na biodrach, palcami szukając granicy między bluzką a spodniami. I znalazł całkiem szybko. Po chwili czułam już jego palce na swoim rozpalonym ciele. Powoli podciągał moją koszulkę ku górze...
- Wujku Zbyszku!...
 Aż odepchnęłam go od siebie mocno i siatkarz spadł z łózka. Widząc Oliwiera stojącego w progu z rozdziawioną buzią, a za nim cieszącego się Ignaczaka, zamarłam. Szybko poprawiłam sobie bluzkę.
Chrząknęłam.
- Wujek Zbyszek chyba rozmawiał z ciocią Olą. - Chichotał Igła. - Chodź, zaprowadzę cię do taty. - Wziął chłopca i wyszli z pokoju.
Wciąż zszokowana, rozpalona bartmanowym pocałunkiem, z szaleńczo bijącym sercem, spojrzałam na dół, na podłogę.
Zbyszek leżał na plecach i wpatrywał w sufit.
- Przepraszam!... - Zeskoczyłam z łóżka i szybko pomogłam mu wstać. - Oni weszli tak nagle... boli cię coś?
- Pomóż mi wstać. - poprosił wyciągając wielką dłoń ku mnie.
Zrobiłam to bez zastanowienia, od razu tego żałując. Szarpnął mnie mocno tak, że upadłam prost na  niego i chcąc nie chcąc, znowu znalazłam się w jego ramionach. 


Czułam się naprawdę wspaniale, idąc z chłopakami na trening jak za dawnych czasów, ubrana tak samo jak oni w szary dres do ćwiczeń. Byłam dosłownie jak człowiek zespołu, który - o dziwo - powiększył się. I nie mówiłam tu tylko o nowych siatkarzach, ale i o Oliwierze Winiarskim, który teraz dzielnie kroczył obok taty podrzucając w rączkach piłkę z Kubusiem Puchatkiem. Kto wie, może z niego również siatkarz wyrośnie?
- Tak w ogóle to jak on tu trafił? - Zapytałam się Kaśki.
- Kto? Oliwier? - Przytaknęłam. - Już w tamtym roku był również początkiem czerwca. Ale gdyby nie ja, tak fajnie by nie było. Jestem nianią na pół etatu i gdy trenują, ja mam na małego oko.
- "Nianią". - Zacytowałam ją. To tak przezabawnie brzmiało, jeśli chodziło o Katarzynę.
- Nie licz na to, że ciebie to ominie. - Zaczęła się chichotać niczym diablica. Widząc moje przerażenie na twarzy, dodała - nie bój się, fajny jest. 

- Nie tego się boję... - Westchnęłam zrezygnowana. Spuściłam głowę i od niechcenia kopnęłam kamyk leżący na drodze. - Ja po prostu dziećmi się nigdy nie zajmowałam. Zero jakiegokolwiek doświadczenia. - Przyznałam zupełnie szczerze.
To była święta racja. Zawsze stroniłam od dzieci i unikałam ich jak ognia. Mama mnie tego nauczyła. I gdy jej koleżanki prosiły, bym zajęła się ich dziećmi, ja zawsze odmawiałam. Teraz.. trochę tego żałuję. 

- Nigdy? - Wtrącił nagle Kubiak, wyskakując między nas, jakby się teleportował. - Tak.. nigdy, że nigdy?
- Tak. Nigdy, że nigdy. - potwierdziłam.
I aż mi się głupio zrobiło, bo Bartman znalazł się obok mnie i teraz szedł ze mną ramię w ramię. Nawet on o dzieciach mówił... Co się na tym świecie, do cholery, robi?
- Dziś nabierze doświadczenia. - Skwitowała rozmowę o dzieciach moja siostra i chciwie się uśmiechnęła. 


Jak powiedziała, tak też było. Na treningu zajmowałam się "młodym". I jeśli mam być szczera... to był HORROR. Skąd w nim tyle siły, tyle energii? Musiałam latać za nim po korytarzach, po całej hali. Gdy w końcu go okiełznałam i rzucałam sobie z nim piłką w końcu sali, jak na złość rzucał w gdzieś daleko, bym musiała po nią biec. A sam śmiał się na cały głos!
I w ten sposób zamiast trenować sobie spokojnie z siatkarzami, jeszcze bardziej wymęczył mnie Oliwier Winiarski. I gdy padł ostatni gwizdek trenera Anastasiego, ja padłam na podłogę, a chłopiec, jakby wciąż miał siłę, pobiegł do ojca.

- Nigdy. Więcej. - Mruknęłam sama do siebie.
Zaczynałam rozumieć, dlaczego moja mama zawsze dzieci jak ognia omijała, i dlaczego też ja się od niej tego nauczyłam.
- Świetnie sobie poradziłaś. - Nieznajomi mi głos rozbrzmiał całkiem blisko mnie.
Podniosłam ociężałą głowę. Nade mną stał siatkarz, którego nie znałam. To znaczy znałam, owszem, ale najzwyczajniej w świecie zapomniałam, jak się nazywa.
Gdy wyciągnął do mnie rękę, od razu skorzystałam i wstałam z jego pomocą na nogi. 

- Dzięki. I za pomoc i za twoje miłe, aczkolwiek nieprawdziwe słowa. - Westchnęłam. 
- Nie były nieprawdziwe. Widziałem, że dobrze ci szło. - Uśmiechnął się.
Jego słowa zabrzmiały tak szczerze, że prawie uwierzyłam, iż faktycznie zabawa z Oliwierem była fajna i sobie poradziłam. Guzik!

- A ty co, Wrona, dziewczynę mi kradniesz? - Obok mnie znalazł się Bartman, śmiejąc się. Od razu objął mnie w talii.
Fakt, że może uśmiechał się do kolegi, niczego nie zmieniał. Wyczuwałam dziwne napięcie między nimi, gdy tam staliśmy.
- Ukraść bym nie ukradł, swój honor mam. - Wrona również się śmiał.
A może ja tylko przewrażliwiona byłam i dlatego dostrzegałam, że coś między nimi "nie-halo"?
- Ludzie! Idziemy! - Rozległ się nagle głos trenera.
W duchu za to podziękowałam. Tak samo i za to, że Bartman się poświęcił i zaniósł mnie na barana do ośrodka. Byłam taka wymęczona, on w sumie też.. ale się uparł, jak to zwykle bywało. I mimo wszystko przegrałam. Nie narzekałam, rzecz jasna, na transport. Bo fajnie jest czuć, że ktoś tak bardzo cię kocha. 

- Tato.. - Oliwierek szarpnął tatę za brzeg koszulki treningowej i wskazał na nas palcem - dlaczego wujek Zbyszek niesie ciocię Olę? Stało jej się coś? - Wyglądał na zmartwionego.
Aż mi się na sercu cieplej zrobiło.
- Tak, stało się. - Westchnął Winiarski. - Cierpi na dosyć częstą dolegliwość. Jest leniem.
- EJ! - Krzyknęłam urażona.
- Tato, ja też chcę! Też jestem leniem! - Zaczął skakać i wymachując rękoma, jakby mu to w czymś pomóc miało czy mogło przyspieszyć decyzję.
- To leć do wujka Bartka - kiwnął na Kurasia, który o niczym nie wiedząc, szedł sobie spokojnie ze dwa metry przed nami - będziesz aż dwa metry nad ziemią!

  Chłopiec, jakby nie dowierzając, wytrzeszczył oczy. Po chwili jednak ruszył pędem w stronę Kurka. Z daleka widziałam, jak go zaczepiał i potem, zauważony przez siatkarza, zaczął podskakiwać i tłumaczyć o co mu chodzi. Bartosz nie odmówił, oczywiście. I fakt, wziął młodego na ramiona i w ten sposób znalazł się obiecane dwa metry nad ziemią, jeśli nie więcej.
Takiemu to dobrze, prawda?
- Też chcę dwa metry... - burknęłam niczym dziecko.
- Nie narzekaj, to tylko dwa centymetry! - Rzucił obrażony Zibi. 

Właśnie doszliśmy pod hotel, więc postawił mnie na nogi.
- Dzięki. - Cmoknęłam go przelotnie w policzek. - I wcale te dwa centymetry nie mają znaczenia. Nawet, jakbyś miał metr sześćdziesiąt, lubiłabym cię. - Pstryknęłam go w nos niczym dziecko.
- "Lubiłabym"? - Zacytował marszcząc brwi.
Wiem, czego się spodziewał. Ale ja chyba nie byłam gotowa powiedzieć mu, że go... że go kocham. 

- Tak, lubiłabym. - Potwierdziłam.
Stanęłam na przeciwko niego i skrzyżowałam ręce na piersiach. Ale gdy zrobił tą swoją minę biednego psiaka, jak zwykle ulegałam.
- No dobra, bardzo lubię. - Aktorsko wywróciłam oczami.
- Jak bardzo? - Droczył się ze mną.
- Bardzo bardzo.
- Bardzo, że najbardziej? 

- Tak. - Powiedziałam. - Tak bardzo, że najbardziej na świecie. 



~*  *  *~

I w końcu nastał ten dzień, kiedy w rozdziale panuje jedna, wielka beztroska ! :)
Ale wiadomo, jak to ze mną bywa, to długo nie potrwa. Na pewno coś namieszam, pomieszam... keep calm! 
Przepraszam, że czekacie tak długo na rozdział. Ale zrozumcie mnie. Mam tonę innych spraw na głowie. Postaram się być regularna, aczkolwiek nic nie obiecuję. Nowy pojawi się najprawdopodobniej jutro, lub najpóźniej pojutrze z rana. 



Pozdrawiam gorąco!... aa no i zapraszam Was na mój fanpage! Rysuję na zamówienie ! 
Teraz na przykład rysowałam Wlazłego i Kłosa (ten drugi pojechał do Bełchatowa, do Karollo ;D)




wtorek, 27 sierpnia 2013

33. Niejedno powitanie.

Już w czerwcu siedziałam w samolocie i leciałam do Polski. Towarzyszyło mi wspaniałe uczucie radości i szczęścia. Wprost nie mogłam się doczekać, by wylądować i zobaczyć ich wszystkich, tych wspaniałych ludzi. Tatę, siostrę, siatkarzy... No i najważniejsze: JEGO.
I nagle wszystko stało się takie zadziwiająco proste. Byłam przekonana, że wszystko się ułoży. Że przecież już tyle wycierpiałam i nic już się złego nie przytrafi. No bo bez przesady! Jeden człowiek znieść więcej by nie potrafił. Nawet ja.
  W tamtym feralnym dniu... sekundy sprawiły, że straciłam niemalże wszystko, nim zdążyłam mrugnąć. Wszystko. Życie, nadzieję i miłość. Tak niewiele brakowało...

 
  Doleciałam. Wszystko wokół było zupełnie jak rok temu; był chłodniejszy wieczór, pogoda niezbyt zachęcająca. Tylko ja się zmieniłam. Zamiast ogromnej niechęci towarzyszyła mi w sercu radość i gdy tylko wzięłam torbę, zniecierpliwiona ruszyłam do wyjścia. 

- Olka!!! - Jeden, potężny krzyk sprawił, że ludzie wokół zniknęli, a ja widziałam tylko swoje lustrzane odbicie stojące na środku wielkiego holu.
 Biegłyśmy w swoją stronę zupełnie jak w jakiś filmach romantycznych nędznej, amerykańskiej produkcji. Wtedy jeszcze nie rozumiałam idei tego ruchu. A teraz... chodziło o jak najszybsze spotkanie. Jak najszybsze wpadnięcie sobie w ramiona. I to było takie wspaniałe. Może jednak przekonam się do tych filmów?...

- Kasia, dusisz!... - Wydusiłam z siebie, gdy dziewczyna przez kilka sekund mocno mnie ściskała. - Daj mi trochę pożyć...
- Przefarbowałaś się. - Zauważyła w końcu. Na jej twarzy pojawił się szeroko uśmiech. - Pasuje ci blond.
- Doszłam do wniosku, że powoli wrócę do naturalnego koloru.. - Powiedziałam. Fakt, mama wcale nie była z tego zadowolona, bo teraz to już niczym się z Kaśką nie różnimy, ale koniec końców jakoś to ścierpiała. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
- Za złe? - Parsknęła. - Skądże! Teraz nikt nie będzie wiedział, która jest która i możemy sobie jaja robić.
Na jej szczupłej buźce pojawił się chytry, diabelski uśmieszek. Czy ta dziewczyna naprawdę za niedługo kończy dwadzieścia dwa lata? Doprawdy...

- Ekhem. - Ktoś za jej plecami nagle chrząknął.
No tak. Zapomniałam o bożym świecie i o nim.
- Tato. - Podeszłam i mocno go uściskałam. Tak bardzo tęskniłam za jego ojcowskim dotykiem. - Cześć.
- No cześć. - Zaśmiał się lekko i pogłaskał mnie po głowie. - Jak lot? Spokojnie?

- Jak widać, żyję. - Zachichotałam, ale tylko ja. Ich miny spoważniały. - No, dajcie spokój, przecież nie będziemy ciągle wracać do tamtego dnia...
Doskonale pamiętałam, że to nie był łatwy orzech do zgryzienia. Ja umierałam, byłam na granicy śmierci, a oni to wszystko przeżywali. Nawet nie tylko oni. WSZYSCY, o dziwo. Nawet siatkarze. 

- Nie poruszajmy tego tematu. - Rzucił Andrea stanowczym, trenerskim tonem. - Chodźmy, te wariaty na ciebie czekają zamiast wyspać się na jutrzejszy trening.
- Już zaczęliście przygotowania? - Zdziwiłam się. W tamtym roku byłam w sierpniu, więc kompletnie nie przyszło mi do głowy, że przecież...
- No, dziewczyno! - Kaśka zrobiła minę z serii "helloł". - Liga Światowa się zbliża!
- No dobra, dobra. - Podniosłam ręce w geście poddania. Przecież nie musiałam wszystkiego wiedzieć, co jest powiązane z siatkówką, prawda?! No właśnie. Alfą i omegą to ja nie jestem.
  Andrea zajął miejsce za kierownicą, a ja z siostrą usiadłyśmy do tyłu. Wiadomo, kiedy on skupił się na drodze, mogłyśmy porozmawiać na dyskretniejsze tematy.
- Masz go. - Szepnęła konspiracyjnie.
Spojrzałam na nią pytająco. Mam? Ale co?
- No.. łańcuszek. - Aktorsko uniosła brwi.
Skinęła głową na serduszko zdobiące moją szyję. Prezent od Bartmana. Aż serce mi mocniej zabiło na samą myśl, że on tam jest i czeka.
  Od sylwestra śnił mi się co noc, dosłownie. Nie potrafiłam się na niczym innym skupić, tylko zastanawiałam się, co czuję. Przez te długie miesiące. Na okrągło.
I czy już wiedziałam?... Chyba tak. 

- Ten idiota na dzisiejszym treningu świrował i non stop się zawieszał. Nie raz piłką w łeb oberwał. - Zaśmiała się cicho siostra.
No tak, cały Zbigniew Bartman... 

- Idiota, jakich mało. - Skwitował ojciec. Siostry spojrzały po sobie wzrokiem mówiącym: "on to słyszał?..." - I ten idiota - kontynuował - dostanie jutro rano wycisk za myślenie o mojej córce! 
- Tato! - Oburzyłam się.
- No co? - Staliśmy na czerwonym świetle, więc się odwrócił. - Ledwo Kubiaka zdzierżyłem! Jeszcze Bartman w rodzinie?! - Mimo wszystko śmiał się, i nie minęło dużo czasu, jak cały samochód wypełniły rodzinne chichoty. 

- Właśnie, a jak ty z Kubiakiem? - Zaciekawiłam się.
Bądź co bądź na bieżąco byłam, bo Katarzyna dzwoniła do mnie dzień w dzień, tudzież zamęczała mnie na Skype. I wiedziałam, że ich związek prężnie się rozwija...
- No wiesz... wspaniale jest. - Rozmarzyła się, jak to ona. Gdy tylko rozmowa schodziła na kubiakowe tematy, bujała w obłokach jak nigdy.
- Kasia Kubiak. - Powiedziałam, za co ojciec mnie zgromił spojrzeniem w lusterku.
- Hamuj.- Niby groźny, trenerski głos sprawił, że znowu wybuchnęłyśmy śmiechem. - Tak na wszelki wypadek, on też dostanie jutro wycisk. Taki prezent, od teścia dla zięciów.
- Och no tato! 


Mieli zrobić niespodziankę. MIELI. No ale czy wyrośnięte dzieci usiedziałyby na dupskach chociaż przez pięć minut? A no przecież, że nie. Rzucili się na mnie już przed ośrodkiem. Początkowo się przestraszyłam. Wiadomo, gdy biegnie w twoją stronę tłum niewymiarowych facetów - masz prawo się bać i uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ja jednak nie uciekałam, tylko z szaleńczo bijącym sercem czekałam, aż wszyscy mnie wyściskają.
- Ola, Ola, Ola! - Kurek dobiegł jako pierwszy i od razu mnie przytulił. Czemu mnie to nie dziwi? Przecież ma chyba najdłuższe nogi.
- Odejdź, kretynie. - Ignaczak odepchnął go jedną ręką, w drugiej natomiast trzymał.. kamerę. Norma. - Odejdź, bo muszę uwiecznić tę chwilę.
- Dla pokoleń. - Dorzucił Winiarski. - Ale możesz zrobić to później. - Odepchnął go na bok i przytulił mnie, dźwigając kilkanaście centymetrów nad ziemię.
  I gdy wszyscy już się ze mną przywitali, poznałam nowe twarze (jakiś Wrona, Zatorski jako libero, Kłos... i ktoś tam jeszcze był, ale z całego zamieszania nie zapamiętałam), zobaczyłam JEGO. 

- A dzieci teraz idą spać! - Krzyknęłam, by rozgromić to towarzystwo. - Dorośli muszę porozmawiać. - Spojrzałam na Zbyszka, który lekko się uśmiechnął.
- Porozmawiać? - Prychnął Jarosz. - Jeśli to się teraz tak nazywa...
- Rozmowy nocą. - Dorzucił swoje trzy grosze Ignaczak.
- A spadajcie! 

  I śmiejąc się wrócili do hotelu, wygłupiając się po drodze. Jak to oni. Kasia z tatą również poszli i na zewnątrz zostaliśmy tylko my. Ja i Bartman.
Jego nieodgadniony wyraz twarzy sprawiał, że nie wiedziałam, co zrobić. Podejść? Powiedzieć "cześć"? Przytulić go?...
I gdy ja się wahałam, to on przyszedł i wziął mnie w ramiona. Ale nie tak, jak pozostali. W jego ramionach czułam się kompletnie inaczej. jego dotyk był wytęskniony, długi i taki... wspaniały. Jakby chciał mnie zamknąć w swoich ramionach już na zawsze. A mnie to pasowało..

- Zbyszku. - Szepnęłam, gdy delikatnie oderwaliśmy się od siebie. - Cześć. - Ujęłam jego twarz w dłonie i po chwili wpatrywania się w jego zielone, zakochane tęczówki, złożyłam na jego ustach krótki, aczkolwiek słodki pocałunek.
Wtedy na jego twarzy pojawił się ten specjalny, bartmanowy uśmiech, przeznaczony tylko i wyłącznie dla mnie. 

- W końcu mam cię przy sobie. - Wciąż patrząc mi w oczy oparł swoje czoło o moje. - Już nic więcej do szczęścia mi nie trzeba.
 Na te słowa popłakałam się i znowu wtuliłam w jego ramiona. Wszystkie emocje, które były w moim sercu skumulowały się i musiałam dać im upust. Cała ta tęsknota i smutek.. musiały po prostu odejść wraz ze łzami. I to wszystko, co przeżyliśmy... musiało zostać już za nami. Na zawsze. 

- Dlaczego płaczesz?
Oderwał mnie od siebie i wierzchem dłoni starł mi z policzków łezki.
- Bo jestem tak cholernie szczęśliwa. Czekałeś. Czekałeś właśnie na mnie.
  Siatkarz się zaśmiał.
- Przecież mówiłem, że będę czekał. Poza tym moje serce wciąż było z tobą. - Pogłaskał mnie po włosach, zupełnie jak małą dziewczynkę. Ten czuły gest jednak sprawił, że aż cała się rozpływałam. - Już zawsze będzie z tobą. 

I czego mogłam chcieć więcej? Chyba niczego. Miałam rodzinę, przeżyłam wypadek. I miałam jego. Miałam miłość. I z minuty na minutę co raz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to nie sen. Że Zbyszek Bartman naprawdę stoi na przeciwko mnie i wyznaje mi swoją miłość w nieszablonowy sposób. Sytuacja niczym z powieści miłosnej przytrafiła się właśnie mnie.
  Złapałam jego rękę i poszliśmy usiąść na ławeczkę. Chłodny wiaterek okalał nasze rozpalone ciała w przyjemny sposób. I nie wiem, ile tam siedzieliśmy, ale to nie miało znaczenia. Najpierw rozmawialiśmy, potem wtulona w jego klatkę piersiową i objęta jego silnym, bartmanowym ramieniem, w ciszy, po prostu zasnęłam. 

Długi czas tak dobrze nie spałam. Na dobrą sprawę chyba nawet zasnęłam z uśmiechem na twarzy i z taką też miną się obudziłam. Przeciągnęłam się niczym kotka, niesamowicie wyspana.
Od razu poznałam ten pokój. To był ten sam, w którym spędziłam jakiś czas rok temu i miałam do niego sentyment. Tak wiele się tu wydarzyło...
- Kasia? - Zapytałam na głos.
Odpowiedziała mi cisza. Spojrzałam na zegarek. Było parę minut przed ósmą, więc śniadanie miało być dopiero za pół godziny. Więc gdzie ona?...
Ach, no tak. Pewnie już naszła kubiakowy pokój. 

Wstałam i szybko się ubrałam. Teraz już blond włosy zostawiłam nienaruszone, bo układały się w fajny, artystyczny nieład. I musiałam przyznać, że wyglądałam całkiem w porządku, pomimo wczorajszej, długiej i wyczerpującej podróży. Nawet oczu nie miałam podkrążonych.
 Ścieliłam właśnie łóżko, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że to albo Kaśka, albo któryś z siatkarzy. To był przecież standard u nich- wchodzenie do pokoju dziewczyn bez pukania. 

- Kasia!
Ten głosik sprawił, że mnie zamurowało. Niepewnie się odwróciłam i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mały blondasek uczepił się moich nóg.
Co?... Skąd?.. Że niby chłopiec?!

Nie potrafiłam słowa powiedzieć, kiedy jego radosne oczy spojrzały prosto na moją twarz. Jego dziecięcy uśmiech był porażający, w ten pozytywny sposób. I on mi tak cholernie kogoś przypominał...
- Ola. - W progu nagle stanął Bartman, niezwykle zziajany, jakby przed chwilą próbował złapać.. chłopca. - Widzę, że już się poznaliście...

Że kurwa, co? 




~*  *  *~
Hej, hej. :)
Jak się podoba nowy rozdział? 
Pomimo Waszych próśb, naprawdę NIE JESTEM W STANIE pisać więcej, niż jeden rozdział dziennie. Naprawdę was za to przepraszam. Chyba trochę was rozpieściłam, wrzucając kiedyś nawet kilka rozdziałów na dzień :)

Buziaki!
+ Zapraszam na mojego FP z siatkarskimi szkicami! Kliknij i lajkuj!



Hahahah a to mnie rozwala!
Kubiak, Bartman & LOVE
<3

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

ZAPRASZAM !


Hej, hej. 
Jeżeli lubicie oglądać rysunki, a zwłaszcza siatkarzy.. a może nawet chciałybyście taki mieć, to zapraszam na moją stronkę!



Dopiero zaczynam, ale już teraz zapraszam do lajkowania!!! :)

A nowy rozdział opowiadania pojawi się jutro :) Buziaki!

32. Minął niespełna rok...

  Minął niespełna rok. Całe dziesięć miesięcy. Przeszła jesień, taka dziwnie ciepła i niemalże bezdeszczowa. Była również zima, ale ... chyba tylko z polskiej nazwy, bo białego puchu przecież nie było. A nadejście wiosny nic nie zmieniło. Nie tak jak w rodzimym kraju, kiedy wszystko tak wspaniale budzi się do życia i rozkwita. W Polsce wszystko było tak mocno zarysowane i widoczne. Tak samo pory roku jak i uczucia.
 Obudziły promienie słońca wpadające do pokoju przez uchylone drzwi balkonowe. Pogoda już od samego rana była wspaniała i aż się chciało wstać na nogi. W cudzysłowie "na nogi", rzecz jasna. Bo przecież.. nie każdy mógł.
  Tak wiele się wydarzyło przez ten czas. I tak wiele się zmieniło. Ten nagły transport z polskiego do amerykańskiego szpitala był z jednej strony niechciany, ale z drugiej: konieczny. Osobiście nie chciałam wracać tu, do Beverly Hills. Bo przecież me serce pozostało na innym kontynencie. 
 Gdy mnie tu przenieśli, obudziłam się na dobre dopiero w szpitalu. Wcześniej, podczas lotu helikopterem miałam jedynie przebłyski i jedyne, co z tego pamiętam, to zatroskane spojrzenie mojej siostry bliźniaczki. I to spojrzenie również napotkałam po przebudzeniu się w szpitalnym łóżku.
Najpierw nie wiedziałam kompletnie, co się dzieje. Gdzie jestem. Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi z głowy jakiś okres mojego życia, nieważne czy krótki czy długi. To było zupełnie jak amnezja. jakbym porządnie uderzyła się w głowę. I uwierzcie lub nie, ale faktycznie tak też było.
- Co... gdzie... gdzie ja jestem? - Powiedziałam. Moje usta były wyschnięte i spierzchnięte. Tak strasznie chciało mi się pić.
- Spokojnie. Jesteś w szpitalu. - Mama, której do tej pory nie widziałam, pogłaskała mnie po głowie. - Miałaś wypadek. - Uświadomiła mnie.
- Wy.. wypadek? - Wyjąkałam. Wprost nie mogłam w to uwierzyć. - Nie, to niemożliwe. - Pewna siebie pokręciłam głową. Mój kark.. był taki obolały i zastany.
- W Płocku. - Dodała Kaśka.
- W jakim, kurwa, Płocku? - Skrzywiłam się. - Przecież byliśmy w tej cholernej Spale. 
  W tym momencie zapanowała cisza w sali. Kompletna, martwa cisza, która mówiła sama za siebie. 
- Deszcz podczas drogi. Autokar się zepsuł. Przeziębienie. Mecz. - Wyliczała blondynka. - Nic a nic nie pamiętasz?
- Kate, spokojnie.- Rzuciła spokojnie Elizabeth. - Lekarz mówił, że po takim wypadku krótkotrwałe amnezje się zdarzają.
 Siostra zmarszczyła brwi. Wyglądała na jeszcze bardziej zaniepokojoną niż była do tej pory.
- Dobra, ja muszę iść... - Chciałam wstać, jednak z jakiegoś powodu nie mogłam ruszyć nogami. - Zaraz, zaraz. Co się dzieje? 
- Olu...
- Kurwa! - Przeraziłam się nie na żarty. - Dlaczego ja nóg nie czuję?!
Nawet nie zauważyłam, że po moich policzkach spływają łzy. Jak to... cholerny wypadek! Najpierw amnezja, teraz to?!... Ja przecież nie mogę żyć na wózku! Nie chcę! I w mojej głowie od razu pojawiła się myśl.. dlaczego ja po prostu nie umarłam? 
- Alex! - Do porządku przywróciła mnie mama. Jej ton sprawił, że jedynie płakałam. - Alex, spokojnie. To tylko chwilowe. 
I ja miałam w to uwierzyć?
- Jak można być sparaliżowanym "chwilowo"?! - Fuknęłam.
Dopiero co się obudziłam, a już miałam dosyć tego życia. Zawsze coś. Zawsze pod górkę!
- Lekarze czekali, aż się obudzisz. I spróbują uratować sytuację. - Kasia złapała mnie za rękę.
- Cholera, "uratować"?! Co tu kurwa do ratowania jest! Przecież nóg nie mam! Nie mam czucia! - Wrzeszczałam przez łzy. Czułam, że robi mi się niedobrze. Moje ciało zaczęło drżeć. - Na co mi takie życie?! Zabijcie mnie!... 
  I mimo tej niechęci... już w ciągu pierwszego tygodnia po moim wybudzeniu poszłam na salę operacyjną "pod skalpel". Nie wiem, jakim cudem, ale uratowali połączenie rdzenia kręgowego, bo nie zostało przerwane do końca. TO się nazywa cholerne szczęście, prawda?... Najpierw prawie umarłam pod kołami samochodu. Dwa razy nie oddychałam. Teraz ta amnezja i strach przed paraliżem.
Czy jeszcze coś gorszego mogło się stać?
A i owszem. Mogło. 
To było jakoś początkiem października, krótko po zakończonych Mistrzostwach Europy siatkarzy. Kasia własnie wracała ze mną ze szpitala z rehabilitacji, pchając mnie na wózku inwalidzkim. Niestety, ale z moją równowagą wciąż nie było najlepiej i wózek był dla mojego bezpieczeństwa, mimo ogromnej niechęci. Byłyśmy już w połowie drogi do domu, kiedy dziewczyna nagle przystanęła. Spojrzałam do góry i zmierzyłam ją wzrokiem.
- Mi... Mi... - Jąkała się, zapatrzona w jakiś punkt w oddali. - Mii...
- Kobieto, ogarnij się. - Burknęłam. Wtedy marzyłam tylko o dosyć szybkim "dojściu" pod nasz numer. 
- Ale... Mi... - Drżącą ręką wskazała w tamten punkt.
Niechętnie, ale spojrzałam. Moim oczom ukazały się dwie, wysokie postacie zmierzające wprost na nas. Dwie postacie, które mimo wszystko pamiętałam. Jakoś, ale utkwiły mi w dość ukróconych, polskich wspomnieniach. 
 Kaska nagle wyskoczyła zza wózka i pobiegła w ich stronę, rzucając się w ramiona jednego z nich. Złapał ją mocno i zakręcił w koło. Michał. Kubiak. Misiowaty Dziku. Do wyboru, do koloru.
- Ola. - Drugi, czarnowłosy podszedł do mnie i obdarzył najbardziej zatroskanym i pełnym nadziei spojrzeniem, jakie dotąd marzyłam.
Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to co ten idiota Bartman ode mnie chce. Z tego, co pamiętałam, nasze stosunki w cale nie były najlepsze, a relacje damsko-męskie zamykały się w krótkim "cześć" i "nara".
Potem jednak zwróciłam uwagę na fakt, że siatkarz jeszcze kuśtykał. I tak dziwnie moje serce mocniej zabiło, jakby martwiąc się jego urazem. A do głowy wróciło dziwne wspomnienie spalskiej hali i ta cisza, przerywana jedynie charakterystycznym hukiem uderzenia w piłkę. Poza tym jednak... nic.
  Siatkarz kucnął przy mnie i ujął moją dłoń. Cholera?
- Jak się czujesz? - Zapytał łagodnie.
- Normalnie. - Burknęłam obojętnie. - Nie chcę współczucia od takiego gbura, jak ty.- Gwałtownie wyrwałam spod jego dotyku swoją dłoń.
- Co..
- Zbyszek, ona ma amnezję. - Kasia raczyła go uświadomić. - I lekarz prosił, aby nie naciskać, tylko delikatnie próbować jej przywrócić wspomnienia.
  Widziałam, jak Bartman zaciska pięści, a potem je rozluźnia. Zupełnie, jakby był zły. Ale nie na mnie czy na moją siostrę. Zły na siebie. Do diaska, ale dlaczego?
- Ja... - Powiedział w końcu. - Po prostu nie mogę sobie tego darować. Tego, co zdarzyło się w Płocku.
- Rozmawialiśmy o tym, Zibi. - Wtrącił teraz Kubiak. - Winę ponosił tylko ten idiota jadący rozpędzonym samochodem. Nikt więcej.
 Mina Bartmana jednak wskazywała na coś innego. Wciąż się obwiniał. I coś cholernie męczyło go w środku, w sercu. I podczas powrotu do domu aż nie mogłam oderwać od niego wzroku. Dlaczego? Stał się taki... ja wiem? Doroślejszy? Dojrzalszy? Spokojniejszy? Taki... zakochany?
Jedyne, co mi nie pasowało, to fakt, że to mogę być ja. 
Siatkarze zostali z nami przez tydzień, potem musieli wracać, by rozpocząć treningi w swoich klubach. Mimo wszystko podczas ich pobytu nie przypomniałam sobie nic a nic. Jakbym w głowie miała jedną, wielką dziurę.
Ale Zbyszek pisał. Zbyszek dzwonił. Rozmawialiśmy często przez Skypa, ale tylko przez nacisk Kaśki. Bo ogólnie to raczej miałam lepsze rzeczy do roboty niż rozmowa z polskim siatkarzykiem.
Przełom jednak nastąpił, gdy razem z mamą poleciałyśmy na Święta Bożego Narodzenia do Warszawy, by spędzić je z tatą. Wiadomo, niby raz na jakiś czas nas odwiedzał, ale i tak Kasia za nim cholernie tęskniła. Pewnie już dawno by wróciła do domu, ale moja rehabilitacja trzymała ją w Ameryce. Poza tym... wiecie, klimat. Śnieg.
Powitał nas biały, piękny puch. Biały opad sypał niemalże bezustannie, przez cały nasz pobyt. I tak samo na moje serce spadł śnieg niewinnych wspomnień. Nie tyle w Boże Narodzenie, które spędziliśmy w Warszawie, co w Spale, gdzie pojechaliśmy powitać Nowy Rok. 

 Kompletnie nie rozumiałam, dlaczego wszyscy tak strasznie cieszyli się na mój widok. Podchodzili i ściskali mnie, a ja? Udawałam, że wszystko wiem, że wszystko pamiętam. Może.. może miałam jakieś krótkie przebłyski. Wspomnienia. Jakieś ognisko mi świeciło, spalska hala treningowa. Jednak to nie było nic konkretnego.
- Ola. - Grzesiek powitał mnie prawie na samym końcu. Jego czekoladowe tęczówki zawsze uwielbiałam. Potrafiły uspokoić jak nic innego na świecie. - Cześć. - Mocno mnie przytulił.
Gdy oderwaliśmy się od siebie, zza jego pleców nagle wyłoniła się wysoka, szczupła dziewczyna, z brązowymi włosami sięgającymi zaledwie do ramion.
- Poznaj moją dziewczynę, Izę. - Przedstawił ją. - To jest Ola, moja przyjaciółka.
I przypomniałam sobie, jak wyznał mi miłość. Tak, nagle, niespodziewanie. Ale jego spojrzenie już nie było zakochane we mnie. Patrzył się własnie na Izabellę z jeszcze większym błyskiem w oku. Poczułam takie dziwne ukłucie zazdrości w sercu. A może to nie była zazdrość, tylko radość? Miło widzieć szczęśliwego Kosoka, zwłaszcza po tym, jak go potraktowałam. 

- Cześć, - powiedziała z uśmiechem na twarzy. Uścisnęłam jej dłoń. - Grzesiek wiele o tobie mi opowiadał, same wspaniałe rzeczy.- Szczerość jej słów była zadziwiająca.
Ach, doprawdy, Kosa? Same "wspaniałe rzeczy"?...

- Mam nadzieję, że się bliżej poznamy. - Dodała jeszcze.
Tak, o niczym innym nie marzę. 
- Ja też mam taką nadzieję. - Uśmiechnęłam się.
 Poza nimi, jako parą, byli inni siatkarze z żonami czy dziewczynami. Wszyscy się wyśmienicie bawili. Zwłaszcza Kaśka i Michał. Tak dawno się nie widzieli, że nie szło ich teraz rozdzielić. Ja natomiast wzrokiem wszędzie szukałam ... Zbyszka. Dlaczego? Sama nie wiedziałam. Jednak nigdzie go nie było. A przynajmniej na początku.
Zjawił się dopiero po jedenastej. Tak, dokładnie pamiętam ten moment. Z niecierpliwością zerkałam wtedy na zegarek i mój ojciec, Andrea, wciąż zaniepokojony na mnie spoglądał. Czekałam na niego, choć nikt mi nie powiedział, że przybędzie. Wiedziałam tylko, że święta spędza w rodzinnym domu. Nic jednak na temat jego Sylwestra... i aż traciłam nadzieję.
A tu jednak, zjawił się. Od razu mnie zobaczył i ruszył w moją stronę. Serce mi mocniej zabiło natychmiastowo i biło co raz mocniej, gdy czarnowłosy zbliżał się ku mnie. Po drodze witał się z innymi, tak też trochę mu to zajęło. Ale mimo wszystko starał się ze mnie wzroku nie spuszczać.
Jego zielone oczy widziałam, mimo sporego tłumu bawiących się i tańczących, przerośniętych siatkarzy. Jego oczy przepełnione szczerą, czysta miłością. 

- Jesteś. - Powiedział niemalże szeptem. W jego oczach pojawił się błysk radości. Jeszcze złapał mnie ostrożnie za rękę, jakby bojąc się, że jestem tylko wytworem jego wyobraźni.
Wątpił, że tu będę? A gdzież miałabym być?
- Jestem. - Potwierdziłam patrząc głęboko w jego oczy, zupełnie niespeszona.
Nie rozumiałam swojego ciała. Nie rozumiałam swojej reakcji. Jak to jest, że człowiek nie pamięta, ale czuje? Nie wie, dlaczego, ale kocha?...

- Przejdźmy się. Porozmawiajmy. - Poprosił.
Skinęłam głową, zgadzając się i pociągnął mnie w stronę szatni. Tak pomógł założyć czerwony płaszczyk i wyszliśmy na zewnątrz.
Mówiłam już, że śnieg sypał niemalże bezustannie? Wtedy też tak było, owszem. Ale miałam wrażenie, że to nie płatki śniegu sypią się z nieba tylko małe, błyszczące brylanciki. I przyjemnie było kroczyć w beztroskiej ciszy parkowymi alejkami, ramię ramię z Bartmanem.
Wtedy nagle złapał mnie za rękę, odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni i złożył na moich ustach wspaniały, bartmanowy pocałunek.
- Ja.. przepraszam. - odskoczył nagle ode mnie i bacznie obserwował moją reakcję.
Wciąż stałam niezwykle zaskoczona tym, co miało miejsce. Jego wargi, jego wyjątkowy, słodko-miętowy smak przywrócił wszystkie, dosłownie wszystkie wspomnienia. Zraniony Bartman, skaleczony Bartman i na końcu zakochany Bartman, do którego biegłam tego feralnego dnia wpadając pod koła samochodu. Doskonale wiedziałam, co chciałam mu wtedy powiedzieć.
Kocham cię...
Ale czy teraz byłam w stanie? Minęło prawie pół roku! I teraz byłam naprawdę w potężnym szoku. Amnezja sprawiła, że zapomniałam o wielu istotnych rzeczach.
Złapałam się za głowę. Tak strasznie bolała od nadmiaru wspomnień...

-  Wszystko w porządku?... - Siatkarz wyglądał na przestraszonego.
- Tak, ja... przypomniałam sobie wszystko, Zbyszku. Pamiętam...

  Widziałam, że się wzdrygnął. Skupiony na wszystkich moich ruchach, moich słowach, wpatrywał się we mnie jak nigdy dotąd. Oczekując tego, co zrobię, co powiem. Ale ja tylko tkwiłam w kompletnym bezruchu, starając się opanować wir tysiąca obrazów, który wpadł nagle do mojej głowy.
- Ja.. - zaczęłam niepewnie. Widząc jego wzrok przepełniony nadzieją, od razu spuściłam głowę, wpatrując się w udeptany śnieg pod naszymi nogami. - Nie wiem, co powiedzieć...
- Ale ja wiem. - Podniósł moją głowę, delikatnie pchając brodę ku górze, a potem położył mi ręce na ramionach. - Kocham cię, Olu. 
  Zamarłam. Jego słowa wyryły się na dobre na moim bijącym co raz szybciej narządzie.
- Kocham cię - powtórzył - i to własnie są słowa, które chciałem ci powiedzieć w ten feralny dzień, lecz było za późno... - Zmarszczył nos, ażeby się nie rozpłakać. Bo widziałam, że w oczach gromadzą mu się łzy, na samo wspomnienie tamtego wypadku. - Tak cholernie bałem się, że cię stracę. I teraz nie mam zamiaru czekać już ani dnia dłużej. 
- Tamtego dnia ja również chciałam ci to powiedzieć. - Wyznałam zupełnie szczerze. - Ale dnia dzisiejszego.. teraz, gdy wszystko pamiętam, kompletnie nie rozumiem swoich uczuć. Mam taki natłok wspomnień i emocji, że... potrzebuję czasu. 
- Spokojnie, rozumiem. - Uśmiechnął się lekko. - I poczekam tyle, ile będzie trzeba. A to - sięgnął do kieszeni - jest tego dowód.
Podał mi malutkie pudełeczko.
- Nie, nie mogę. - Rzuciłam natychmiastowo.
- Nie, nie możesz. - Potwierdził. - Musisz i weźmiesz.
  Westchnęłam głęboko. Bartman był uparty i nawet ja przy nim wymiękałam. Wzięłam i powoli otworzyłam, a moim oczom ukazał się śliczny, srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie serca, zdobioną malutkimi, połyskującymi brylancikami. Wyglądały wspaniale, błyszczały jak śnieg wirujący wokół nas.
- Jest.. wspaniały.
Wprost nie mogłam się na niego napatrzeć. Byłam pewna, że jak do dotknę, wezmę do rąk, to niemalże od razu się rozleci przez swoją delikatność. Siatkarz jednak wziął do rąk i poprosił, bym zdjęła szalik i potrzymała włosy u góry. Tak też zrobiłam i piękny łańcuszek zdobił moją szyję.
- Będę czekać. Zawsze. - Odwrócił mnie z powrotem w swoją stronę. - I to jest tego dowód: Masz moje serce.
Masz moje serce i możesz z nim zrobić, co chcesz...

- Dziękuję. - Powiedziałam ze łzami w oczach i wtuliłam się w tors siatkarza. Doskonale słyszałam bicie jego serca. Biło szybko i rytmicznie. Tak samo jak moje.
- Patrz! - Krzyknął nagle wesoło.
  Nawet nie spostrzegłam, a weszliśmy w Nowy Rok. Północ wybiła a niebo rozświetliły wspaniałe, kolorowe fajerwerki. Jeden za drugim. To był jeden, wielki huk, ale widok był powalający. 

Złapałam siatkarza za rękę. - Szczęśliwego Nowego roku. - Powiedziałam.
- Tak, szczęśliwego Nowego Roku. 

 I jego bartmanowy uśmiech śnił mi się co noc...

 Drugiego stycznia wróciliśmy do Ameryki. Musiałam przecież kontynuować swoją rehabilitację. Udało mi się przekonać Kasię, by została. Już nie potrzebowałam jej niańczenia. Fakt, przez ten czas niezmiernie mi jej brakowało, ale rozdzielać tę zakochaną dwójkę było naprawdę okropne. Mimo oporów zgodziła się na tę propozycję, a ja obiecałam, że szybciutko do niej dołączę w Warszawie.
Mimo wszystko wróciłam do Beverly Hills z uśmiechem na twarzy. Moje wspomnienia wróciły. Powoli uświadamiałam sobie, co czuję, jednak do tego i tak potrzebowałam czasu. No i najważniejsze: na mojej szyi wisiała błyszcząca obietnica, którą nosiłam dzień w dzień. 


***
Czerwiec. Siedzę w samolocie i lecę do Polski. Towarzyszy mi wspaniałe uczucie radości i szczęścia. Wprost nie mogę się doczekać, by wylądować i zobaczyć ich wszystkich. Tatę, siostrę, siatkarzy... No i najważniejsze: jego. Byłam święcie przekonana, że wszystko się ułoży. Że przecież już tyle wycierpiałam i nic już się nie przytrafi złego.
Ale czy to nie byłoby zbyt proste?...




~*  *  *~

Cześć, cześć :)
Po pierwsze, przepraszam, że wczoraj nie dałam tak, jak obiecałam. Nie miałam weny twórczej i naprawdę siły po sobotniej imprezie. Bądźcie wyrozumiałe, robotem nie jestem :)

Po drugie, jak zapewne zauważyłyście, zaczęłam pisać w 1 os. - i tak też najprawdopodobniej będzie w drugiej części. Czemu? W sumie chyba wolę tak pisać :) 

Po trzecie, to jest wstęp. Nie chciałam się bardzo zagłębiać w miesiące, które bohaterowie spędzili z dala od siebie, ale musiałam wam wszystko dokładnie uświadomić i naprowadzić na dobre tory. 

Co do wrzucania kolejnych rozdziałów, nie będzie tak cudownie, jak wcześniej. Mam teraz naprawdę masę roboty w domu i w życiu, przez które będę wrzucała rozdziały.. no nie wiem. postaram się dziennie wrzucać po jednym, ale nic nie obiecuję.


Buziaki!





piątek, 23 sierpnia 2013

Ogłoszenia parafialne + portrecik Ł. Żygadło :)


Witam Was, moje drogie. 

Zapewne już wiecie, że znowu sobie żarcik zrobiłam i wcale nie kończę opowiadania. 

Jednakże kolejny rozdział zostanie umieszczony dopiero w niedzielę. 

Przepraszam Was, dzisiaj zajęta byłam prezentem dla przyjaciółki, a jutro kończy osiemnaście lat i od rana do nocy świętujemy. 
Bądźcie wyrozumiałe. Wiecie, prywatne życie także mam :)


A no i, pochwalę się Waaaaam. Taki tam Nasz kochany Łukaszek Żygadło ;3

Podoba Wam się jego portret????




31. Only know you love her when you let her go...

Tak bardzo źle cię czuję. Moje serce... zupełnie jakby ktoś je trzymał. I ściskał, by w końcu się zatrzymało. I to trwa w nieskończoność. Już dwa razy na kilka minut ścisnął je tak, że przestało bić. I sprawianie, by znowu pikało jest takie męczące. Za drugim razem mam już zupełnie tego dosyć. Nie chce mi się walczyć. Nie chce mi się żyć.
Mimo to po jakimś czasie... budzę się. Zupełnie jakbym z zaświatów powracała do świata żywych. Gdzieś w tej wszechogarniającej mnie ciemności dostrzegłam malutkie, jasne światełko. I kroczyłam w jego stronę. Co raz bardziej się powiększało. Ale wraz z tym powraca ból. Ból nie do opisania. Jakby ktoś połamał mi wszystkie, nawet te najmniejsze kości. Jakby ktoś przygniótł mnie jakimś ogromnym ciężarem i wszystkie moje wnętrzności były zmiażdżone. To wcale nie jest przyjemne.
Nie chce mi się żyć. Błagam, zabijcie mnie. Moje ciało.. wszystko mnie tak bardzo boli!..
I wtedy ktoś szepce moje imię. Tak delikatnie, tak czule. Z nadzieją w tym spokojnym głosie. I wszystko odchodzi. Całe cierpienie. Na bok.
Och, to on! Siedzi przy mnie. Trzyma mnie za rękę. Ale jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko....
Chcę się odezwać. Ale nie potrafię. Dlaczego?
Chcę się poruszyć, ale czuję, jakby ktoś mnie mocno trzymał albo przywiązał do łóżka. Jak to możliwe?...
- Ola? Olu!... - Jego głos jest co raz bardziej wyraźny. - Patrz, budzi się... - Mówi do kogoś.
Jaka jestem szczęśliwa! Moje serce tak szaleńczo bije z radości! Aż mam ochotę zeskoczyć z łóżka, wstać i skakać!...
I wtedy ja...
- Ola, nie zasypiaj. Ola, proszę!... - Głos wydaje się być trochę przerażony.
I wtedy ja odpływam. Znowu. Dlaczego teraz, gdy w końcu odnalazłam go wśród ciemności?!.... 

Bo jak dla mnie, mogłabym istnieć tylko dla tego głosu. I tylko dla niego żyć...

* * *

Następnego dnia na zewnątrz była naprawdę paskudna pogoda. Nad Płockiem zgromadziły się ciemno-szare chmury, które już od samego dana dały o sobie znać posyłając na ziemię rzęsisty deszcz. Poza tym znacznie się ochłodziło. Zupełnie jak w sercach naszych bohaterów.
- Zibi, idź do hotelu, prześpij się. - Łukasz był cholernie zmartwiony o swojego kolegę.
- Nie. Zostanę tu. - Burknął ledwo dosłyszalnie Bartman.
Nikt już na niego patrzeć nie mógł. Nie spał co najmniej dwadzieścia osiem godzin Pił jedynie kawę z automatu stojącego na korytarzu, tuż obok sali Oli. I odkąd lekarz powiedział, że jest "stabilna", przesiaduje u niej na okrągło, nie spuszczając z niej wzroku. I czekając, aż otworzy oczy.
  Ziomek westchnął. Jak miał przekonać tego upartego osła, że powinien iść do hotelu i odpocząć? Poza tym wciąż poruszał się bez kuli. To mu tylko mogło na nogę zaszkodzić. Idiota. Ale takiemu nie przegadasz, nie ma szans.
I wtedy nagle się ożywił. Łukasz spojrzał na niego zdziwiony, jak doskakuje do łóżka.
- Ola? Olu!... - W jego oczach obudziły się iskierki nadziei. Spojrzał na kolegę. - Patrz, budzi się...
  Rozgrywający podszedł i się przyjrzał dziewczynie. Faktycznie, zaczynała się powoli budzić. Jej gałki oczne pod powiekami się ruszały, jakby kogoś szukając w ciemnościach. I tak ledwo, ledwo poruszyła spierzchniętymi wargami, jakby chcąc coś powiedzieć.
Po chwili jednak się uspokoiła, znowu zapadając w sen.
- Ola, nie zasypiaj. Ola, proszę!... - Bartman błagał, zrozpaczony, trzymając rękę rudej przy swojej twarzy. Jednak to było na nic. Już się nie poruszyła.
- To dobry znak, Zbyszek. - Poklepał go po ramieniu. - Nasza Aleksandra powoli zaczyna wracać do "świata żywych".
- No i właśnie dlatego muszę poczekać. Nie mogę tracić czasu. - Mówił stanowczym głosem. - Gdy tylko się obudzi, muszę jej coś powiedzieć.
Żygadło o nic nie pytał, on już wszystko wiedział. Bo jego kolega, mimo że był upartym idiotą, aż kipiał całą tą miłością do rudej, amerykańskiej księżniczki.
- A wy tu co jeszcze robicie? - Na salę wpadł nagle Anastasi. Zdziwił się widząc wciąż tutaj siatkarzy. - Przecież mecz gracie za godzinę.
- Wiem, i właśnie chciałem zgarnąć Bartmana. Albo na halę, albo do hotelu, bo wygląda jak trup. - Skwitował wygląd atakującego Łukasz.
- Mówiłem już, że nigdzie nie idę.
- Nie, Bartman. Własnie, że idziesz. - Zarządził coach. jego stanowczy głos sprawił, że siatkarz się wzdrygnął. - Wiem, że lubisz moją córkę, ale siedząc tu niewyspany, głodny i wymęczony nic nie wskórasz.
 Mimo wcześniejszej niechęci, Zbyszek pokornie wstał. Łukasz podał mu kule.
- Ale proszę zadzwonić, jak tylko się obudzi. - Poprosił jeszcze.
Trener przytaknął.
- A wy - zwrócił się Andrea jeszcze do Żygadły, mówiąc o całej drużynie - dajcie z siebie wszystko. Drugi trener będzie miał na was oko, bo ja tutaj zostaję.
- Tak jest! - Powiedział rozgrywający. Był tak bojowo nastawiony, jak nigdy. - Wygramy!
Trener poklepał ich obu po ramionach. Wierzył w nich. I będą dla niego wspaniali nawet wtedy, gdy przegrają. To jest drużyna marzeń. To jest jego rodzina.
Ziomek wyszedł pierwszy, trzymając otwarte drzwi przed kolegą. Bartman szedł powoli, niepewnie. Będąc w progu drzwi spojrzał na dziewczynę. Jeszcze wtedy nie wiedział, że ostatni raz..

Płocka Orlen Arena była wypełniona po brzegi w totalnej większości przez polskich kibiców. Jak zawsze z naszymi zawodnikami byli całym sercem. kibicowali wiernie i z charakterystycznym dla nich oddaniem. A biało- czerwoni siatkarze? Tego dnia byli wyjątkowo walecznie nastawieni, i dało się to odczuć, od momentu gdy zjawili się na boisku. Tym razem nie tylko Ignaczak motywował ich do walki. Wszyscy siebie wzajemnie motywowali i krzyczeli do siebie.
Nim jednak mecz się zaczął, Winiarski podszedł do komentatora i wziął od niego mikrofon.
- Cześć, wszystkim, tu Michał Winiarski! - Powiedział. Halę wypełniły piski i krzyki. - Nim zacznie się mecz, chciałbym was o coś poprosić. - Niepewnie podrapał się po głowie. - Jak pewnie wiecie, wczoraj przed halą miał miejsce wypadek. Ofiarą były nasze dwie przyjaciółki. Córki naszego trenera. Są w szpitalu, jednak jedna niestety wciąż się nie obudziła... - Jego głos się załamywał. Musiał szybko pozbierać się do kupy. - I te dwie godziny będą nie tylko decydujące o zwycięstwie tutaj, na hali, ale również w szpitalu. Musicie wiedzieć, że ona niezwykle pomagała nam w przygotowaniach w treningach, zawsze nas wspierała. Dlatego chciałbym - mówił, a na sali panowała cisza; siatkarze przestali się rozgrzewać, tylko słuchali - abyście wy wszyscy, wszyscy zawodnicy i kibice na hali, ludzie siedzący przed telewizorami... żebyśmy również ją wsparli myślami i sercami, jedną minutą ciszy.
  I jak na zawołanie halę wypełniła cisza. Cisza przepełniona nadzieją i modlitwą. Wszyscy stali skupieni, niektórzy ze łzami w oczach, a inni z dzielnie uniesionymi głowami wyrażając tym samym wiarę. Wiarę w te dwie godziny.
- Dziękuję. - Powiedział Winiarski po minucie trwania w milczeniu.
  Po hymnach i zaprezentowaniu zawodników rozpoczęła się walka. Nie był to zwykły mecz. Nasi siatkarze grali dla dziewczyn, dla Oli, i dzięki temu zwyciężyli z Holandią trzy do zera. Niesamowicie ich rozgromili.
 I po wygranym meczu wskoczyli do tego ciasnego busa i pojechali prosto do szpitala, ciesząc się zwycięstwem i mając nadzieję, że zastaną nie śpiącą już Aleksandrę.

Gdy trwał ostatni set meczu na sali Oli znowu rozpętała się sprzeczka. Między rodzicami, rzecz jasna.
Elizabeth, która do tej pory siedziała przy śpiącej Kasi, poszła do drugiej córki. Siedział właśnie przy niej Andrea Anastasii, ściskając mocno jej wychudzoną dłoń. Był tak na niej skupiony, tak pogrążony we własnych myślach, że nawet nie zauważył przyjścia byłej żony.
- Andrea. - Powiedziała, wyrywając go z zamyślenia. - To może trwać w nieskończoność. Poza tym, transport jest gotowy.
  Podniósł głowę i zmęczonym spojrzeniem zmierzył zdecydowaną kobietę. Westchnął. Przecież to będzie najlepsze wyjście.
- Masz rację... tak będzie najlepiej dla Oli. - Westchnął głęboko i znowu spojrzał na córkę.
- Ustaliłam już wszystko z lekarzami, wypisałam ją już z samego rana. Powinniśmy jak najszybciej odlecieć, póki jej stan jest stabilny.
- Lecę z wami.
Rodzice odwrócili się gwałtownie w stronę drzwi. Niespodziewane przyjście Kaśki bardzo ich zdziwiło jak i równiez zaniepokoiło. Starała się nie przewrócić, podpierając się o framugę drzwi.
- Kasiu! Powinnaś leżeć! - Natychmiast podbiegł do niej ojciec i wciął ją pod ramię.
Doprowadził ją do krzesła, na którym usiadła z wielką ulgą. I wtedy na nią spojrzała. Na swoją siostrę. Widziała ją po raz pierwszy od wypadku i widok ten aż łamał jej serce. Ta z pozoru twarda dziewczyna, teraz leżała jak martwa. Była bezbronna i niewinna. I jej siostra obwiniała się o to, że nic nie mogła z tym zrobić. nie mogła jej pomóc.
Dlaczego do nie ja?! - Krzyczały jej myśli. - Dlaczego?... Gdybym mogła... leżałabym tu zamiast niej. bez zastanowienia zamieniłabym się nią miejscem...

- Ja.. - powiedziała nagle - słyszałam waszą rozmowę. I chcę lecieć do Ameryki - jej stanowczy głos zdziwił rodziców, a najbardziej Andreę. - Muszę z nią być. Muszę jej pomóc.
  Anastasi otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak zaskoczenie wzięło górę i nie był w stanie słowa wykrztusić. On... on traci je obie. Traci obydwie córki. I nic nie może z tym zrobić.
Kasia najwyraźniej zauważyła, że ta decyzja to cios w serce taty. Przecież spędziła z nim dwadzieścia lat, a teraz będą musieli się rozstać. Kto wie, na ile? Na pół roku? Rok? A może więcej?...
- Tatko, spokojnie. - Przytuliła go. - Ja obiecuję, że wrócę. Wrócę, jak tylko Ola stanie na nogi.
- To będzie... trudne. - Ścisnął ją mocniej.
Tego najbardziej się obawiał; że kiedyś zostanie sam. Zupełnie sam.
- Przecież nie będziesz sam - zupełnie, jakby czytała mu w myślach - masz siatkarzy, którzy kochają cię jak ojca.
- Kocham cię, córciu. - Pocałował ją w czoło. - Kocham was obie i nic tego nie zmieni, pamiętaj.
Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał głęboko w oczy. Jego spojrzenie było przepełnione bólem, troską i miłością.
To był dla niego cios. Potworne uczucie. Stał przy szpitalnym helikopterze i patrzył, jak ostrożnie przenoszą na noszach Aleksandrę. Podbiegł jeszcze do niej i złapał za rękę.
- Ta... tato... - Wysapała przez sen. - Ko... ch... cie... 

 Łzy nagromadziły się w jego oczach. W tym momencie wsadzili ją do środka. Kasia przytuliła go raz jeszcze na pożegnanie.
Andrea Anastasi wiedział, że to jedyna możliwość, by uchronić Olę przed wózkiem inwalidzkim. Miał się nią zająć światowej sławy lekarz, chirurg, więc mogło być tylko dobrze. A Kasia... z bólem serca ją puścił, ale tak będzie lepiej. Bo jej siostra ją potrzebuje. I gdy tylko sezon reprezentacyjny się skończy, poleci do Ameryki. Za długo nie doceniał miłości córek, którą ma i bez której nie mógłby żyć. Gdyby zginęły w tym wypadku.. nie przeżyłby tego.
Odsunął się kilka kroków dalej. Helikopter odleciał. A wraz z nim jego serce... 


Spotkali go siedzącego na ławce przed szpitalem. Przygarbiony, z twarzą schowaną w dłoniach. Niepewnie do niego podeszli. Wszyscy, poza Bartmanem, który dopiero był w drodze.
Jego spojrzenie mówiło samo za siebie. Coś.. coś było nie tak.
- Co się stało? - Pierwszy zapytał Kurek.
- Nie ma ich. - Rzucił krótko, nie spoglądając nawet na swoich zawodników.
  Kubiak parsknął.
- Jak to: nie ma? - Aż złapał Andreę za ramiona. - Trenerze, o co chodzi?

- Nie ma.. ich. - Powtórzył załamującym się głosem. - One... odleciały. Przetransportowali je do Ameryki.
- Co? - Winiarski nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. - Nie, to chyba jakiś dowcip. Marny, doprawdy.
- Nie żartuję. - Coach w końcu na nich spojrzał. Był cały zapłakany.
On naprawdę nie żartował i do chłopaków w końcu to docierało.
- Chodziło o Olę. Tam otrzyma pomoc, na którą nie stać polskich szpitali. Tam zajmie się nią chirurg i może obejdzie się bez wózka. - Na samą myśl zacisnął pięści. Był taki zdenerwowany i smutny jednocześnie. - A Kasia  po prostu chciała przy niej być..
- I tak bez pożegnania?... Bez słowa odleciały? - Ignaczak oklapł obok trenera, kompletnie tego wszystkiego nie rozumiejąc.
- Do KURWY NĘDZY! - Wrzasnął Kubiak. Złapał się za głowę i zdenerwowany spoglądał w niebo. Tak go nosiło, że aż miał ochotę coś rozwalić, coś uderzyć!... - KURWA! - Przeklął znowu.
Nie rozumiał, jak ona mogła?! Zostawiła go! Bez słowa! Ona nie mogła tego, cholera, zrobić!

- Michał.. - Jarosz próbował go uspokoić.
- Ja pierdole! - nerwy przechodziły a w miśkowych oczach pojawiały się łzy. Z truden powstrzymywał nagły wybuch płaczu.
- Ej?.. - Dochodził właśnie do nich Bartman, podpierając się na kulach. - Dziku, czego ryczysz?... - Zapytał, niepewnie spoglądając na przyjaciela, który lada moment a wybuchnie: albo ze złości, albo ze smutku. 

 Okazał jednak swoją słabość. Podszedł do przyjaciela i ścisnął go mocno, jakby chcąc, by wziął od niego choć część targających nim emocji. 
- Kurwa, Bartman!... - Mówił przez łzy, wypłakując się w jego ramię. - Zostawiła mnie! Zostawiły nas!....
  Osłupiały Zbyszek nie wiedział, co powiedzieć. W ramionach trzymał rozbeczanego przyjaciela, który właśnie oświadczył, że sens ich życia zniknął. Przepadł. Jak... jak on się teraz pozbiera? Powiedzcie, jak?...
  Kochał ją. I to tak bardzo. Szkoda tylko, że uświadomił sobie to dopiero teraz. Teraz, gdy ją stracił...



Only know you love her when you let her go..



~*  *  *~
I w ten sposób, moje drogie, dobrnęłyśmy do KOŃCA. 
Mam nadzieję, że Wam się podobało opowiadanie? 
Bo mnie bardzo. :)
A jak się podoba końcówka? ... ;>





Heeeh, żartowałam. To KONIEC ale CZĘŚCI PIERWSZEJ. Mwhahaha. 
I jutro zapraszam na kolejny rozdział.
PS. Pozdro dla tych, co czytają moje dopiski :)
A obok macie duet ZB&Kubi, 
czyli best friends forever

czwartek, 22 sierpnia 2013

30. Nie wińcie się, to był przecież... wypadek.

Dwie ko­biety spędzają wcza­sy w pen­sjo­nacie. Jed­na mówi: "ja­kie tu mają niedob­re jedze­nie", a dru­ga do­daje: "no i w do­dat­ku ta­kie małe por­cje." 
To sa­mo myślę o życiu. Jest pełne bólu, cier­pienia i nie­szczęść, a na do­datek tak szyb­ko przemija.

________________________________________________________________________________
  Zbyszek odwrócił się, kompletnie zdezorientowany. Najpierw był pisk, potem ogromny huk. I zobaczył tylko lecące wzdłuż ulicy dwie postaci. Dwie dziewczyny. Jedną rudą, drugą blond.
 Wciąż stał w jednym miejscu. Wszystko nagle działo się w zwolnionym tempie. Minął go trener, minęli koledzy. I nastała ta przerażająca cisza. Cisza rozdzielająca bardziej niż przestrzeń. Niby był blisko, a jednak tak daleko...
Siatkarz ślepo wpatrywał się w dwie dziewczyny leżące na drodze. W bezruchu. We krwi.

Nie potrafił się z tego otrząsnąć. To było jak koszmar. Nie mógł w to uwierzyć.
Potem były tylko krzyki. Krzyki siatkarzy. Przerażonego ojca. Ludzi, którzy byli świadkami tego tragicznego zdarzenia. Bartman rzucił kule na ziemię i poszedł w tamtą stronę. Nie czuł bólu nogi. Nie czuł nic. Kompletnie nic.
- Kurwa! Kurwa, Kaśka! Olka! - Krzyczał przerażony Ignaczak.
On razem z Anastasim pierwsi tam dotarli. Klęczeli. Klęczeli nad ciałami dziewczyn. Nie wiedzieli, co zrobić. Za co się wziąć. Co powiedzieć. Nic, kompletnie nic.
- Proszę się odsunąć, jestem lekarzem. - jakaś kobieta kucnęła obok nich. - A pozostałych proszę, żeby się odsunęli. - Nakazała przerażonym siatkarzom, a sama sprawdzała tętno i oddech blondynki.
Jeszcze coś mówiła, ale Zbyszek nic nie rozumiał. Widział tylko dziewczyny. Leżały blisko siebie. Ale nie ruszały się. Widział też trenera. Zapłakanego. Klęczącego przy ciałach. I Michała, którego trzymali koledzy. Krzyczał. Tak głośno krzyczał widząc swoją dziewczynę leżącą, zakrwawioną. Umierającą.
  Karetka przyjechała niemalże od razu. Krążyła przecież przy Orlen Arenie, jak zwykle przed zawodami. Ratownicy medyczni wyskoczyli z karetki i wszyscy im ustąpili miejsca.
- Jedna nie oddycha. - Poinformowała szybko lekarka.

Drugą, wciąż nieprzytomną, poobijaną i  wzięli na noszach do karetki i odjechali. Drugą ratowali prowadząc masaż serca. Wszystko tak długo trwało. Stanowczo za długo. 
I Bartman wtedy zrozumiał, co mówił Kosok. Czas wcale nie jest łaskawy. Czas nie czeka. A on tak zwlekał. Zwlekał...
Znowu nastała ta cholerna cisza w wyczekiwaniu. Cisza, w której jego serce znalazło odpowiedzi, których rozum znaleźć nie potrafił. 
I gdy ratownicy medyczni podnieśli się powoli, on padł na kolana i odpłynął...

Wszystko ją bolało. Czuła, jakby coś zmiażdżyło jej wszystkie wnętrzności i połamało żebra i inne kości. Nie rozumiała, co się dzieje. Gdzie była? Co się stało? I dlaczego tak potwornie się czuje?
  Wykorzystując resztkę siły powoli otworzyła oczy. Powieki były takie ociężałe i wciąż opadały w dół. Ale walczyła z tym. Nie chciała.. nie chciała znowu spać.
  Najpierw słyszała własne bicie serca odbijające się o ściany. Lekko odwróciła obolałą głowę. Obraz był rozmazany z początku. Dopiero po chwili zaczął się wyostrzać i zobaczyła to szpitalne urządzenie, z czerwoną kreską skaczącą regularnie w górę i nieustannie pikające. 

Pik.. Pik... Pik...
Powoli zaczynała rozumieć, gdzie była. Białe ściany i te urządzenia.. kroplówka stojąca obok.. była w szpitalu. Ale dlaczego? Po co? Przecież... miała być na meczu! Mieli wygrać, mieli się cieszyć. Pamiętała doskonale, że byli już przed płocką halą, na parkingu. Więc... jak, u licha?...

 I wtedy wszystko wróciło.
 Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Chciała się podnieść, ale nie była w stanie. Resztkami sił odwróciła głowę w drugą stronę, szukając pomocy.
Tata? - Pomyślała, patrząc na stojącego kilka kroków dalej Andreę. Zmarszczyła brwi.
Podszedł do lekarza, który nagle się zjawił w sali. Jego spojrzenie było przepełnione nadzieją. I wtedy zapytał o nią. Nie słyszała słów, ale wyczytała jej imię z ruch jego warg.
A lekarz? Dlaczego był smutny? I dlaczego pokręcił głową?...


Na szpitalnym korytarzu siedzieli wszyscy siatkarze. Niektórzy siedzieli i wpatrywali się ślepo w podłogę, inni zaś bezsensownie maszerowali w tę i wewtę wzdłuż białych ścian. Nie mogli tego znieść. Tego napięcia. Tego wyczekiwania. Ich serce jednak były przepełnione nadzieją, a oczy pełne łez.
Michał Kubiak siedział obok Zbyszka i płakał. Wcale tego nie ukrywał. Wcale się nie hamował. Płakał, bo tylko to mu pozostało prócz nadziei. Wypłakał już tonę łez, które z jednej strony były wyrazem ogromu cierpienia, lecz z drugiej także ulgą. Bo razem z łzami wypływa cierpienie, by zrobić miejsce na nową, kolejną falę bólu. Inaczej ból przestałby się w nim mieścić. Potworny ból.
Zbyszek siedział z twarzą schowaną w dłoniach. Wciąż nic do niego nie docierało. Nie docierało, co się stało. Wtedy, wraz z omdleniem, czuł, jakby ktoś pozbawił go serca. Jakby ktoś go zastrzelił i jak kłoda padł na beton. Gdy koledzy go ocucili, o nic nie pytał. Bał się. Tak strasznie się bał okrutnej prawdy, którą może usłyszeć.
- Trenerze! - Zawołał nagle Winiarski.

Wszyscy jak na zawołanie podnieśli głowy. Ich oczom ukazał się Andrea Anastasii, zapłakany, z zapuchniętymi oczami. I smutny. Wyglądał tak, jakby ktoś wyssał z niego całą energię życiową.
- CO z nimi?! - Pierwszy dopadł go Kubiak. - Co z Kasią?!
- Jej stan jest stabilny. Jest trochę połamana. - Mówił wciąż drżącym głosem.- Obrażenia wewnętrzne nie zagrażają jej życiu. Lekarz powiedział, że powinna się już wybudzać. 
- A Ola? - Wtrącił się Grzesiek. Trener jednak milczał. - Czemu pan nic nie mówi? Co z nią? Przecież uratowali ją tam na ulicy!
- No właśnie, - głos Andrei załamywał się - i tu wystąpiły poważne komplikacje już w karetce...

Po kilku kolejnych godzinach oczekiwania niektórzy siatkarze wrócili do hotelu. Siedzenie tutaj w tak dużej grupie było bezsensowne, zwłaszcza że nic wskórać nie mogli. Postanowili, że kilku wróci się odświeżyć i odpocząć, a potem się zmienią.
W między czasie zadzwonili z Orlen Areny. Trenerzy razem z zawodnikami, którzy tam byli, zgodnie postanowili, że najlepszym rozwiązaniem będzie przesunięcie chociaż o jeden dzień meczy. Ale czy nasi siatkarze byli w stanie grać, będąc w tej sytuacji?..

Nikt nie wiedział, co będzie jutro. Ale musieli się przygotować psychicznie na wszystkie możliwości, nie tylko te meczowe.  Zbyszek, który jak do tej pory się nie odezwał do nikogo ani słowem, niepewnie wszedł do sali pooperacyjnej. Na środku przy ścianie stało jedno łóżko. Dziewczyna leżała, podłączona do całej, szpitalnej aparatury. Kroczył w jej stronę na drżących nogach. Wciąż... wciąż nie mógł się pozbierać.
Spojrzał na nią. Była blada, posiniaczona, w niektórych miejscach czerwieniła się jeszcze krew. Te wszystkie rurki i kable sprawiały, że bolało go serce. Wręcz nie mógł na to patrzeć. Jak cierpi, mimo że jej twarz była spokojna. Jak umiera, mimo że jej serce rytmicznie pikało.
Po jego policzku spłynęła łza. Obwiniał się o to. To była tylko i wyłącznie jego wina. Gdyby wtedy został w hotelu, gdyby ją pilnował!...
Momentalnie zacisnął pięści i odwrócił się. W głowie wciąż huczały mu słowa Andrei.
"(...) i tu wystąpiły już poważne komplikacje w karetce - mówił ze łzami w oczach trener. - Tam ponownie musieli przeprowadzić masaż serca. Gdy dotarli do szpitala, wcięli ją od razu na salę operacyjną. Obrażenia były tak rozległe, narządy kompletnie pogruchotane. Całkowicie połamana i straciła tyle krwi... i mimo że operacja się udała, wciąż może umrzeć. Teraz, te godziny.. te pierwsze godziny pokażą, czy przeżyje. Pozostaje nam modlić się o cud..."

 Zbyszek otarł spływające po jego policzkach gorzkie łzy. Odwrócił się i usiadł an krześle przy łóżku, tuż przy jej głowie.
Przecież na pewno przeżyje, pomyślał. Delikatnie musnął palcami jej chłodną, siną dłoń. A jak się obudzi... to przecież wszystko będzie dobrze. Zaopiekuje się nią. I wróci do zdrowia. I tym razem nie będzie czekał na oklaski.. Tylko niech się obudzi!

- Wszystko będzie dobrze. - Usłyszał spokojny głos Kosoka. Położył mu rękę na ramieniu. Ten pocieszający gest dodał coś trochę Bartmanowi otuchy. Choć wiadomo, bólu z serca nie odbierze..
- TO wszystko przeze mnie.. jestem takim skończonym idiotą. - Złapał się dłońmi za głowę. 
- Fakt, skończonym idiotą jesteś, bo powinieneś nie czekać tylko z nią porozmawiać. - Przyznał mu rację środkowy. - Ale tego zdarzenia - westchnął i spojrzał na leżącą w martwym bezruchu Olę - tego zdarzenia nie mogłeś przewidzieć. Nikt nie mógł przewidzieć. Nie cofniesz tego, co się stało, Zbyszek. 
  Zibi nic nie odpowiedział. Już po raz drugi Grzesiek miał rację. I musiał mu przyznać, że cały czas zachowywał się uczciwie i nieustannie myślał o innych. Był niezwykle dojrzały i miał klasę. A Bartman? Swoją dziecinnością nie raz doprowadzał innych do szału. Wciąż niezdecydowany i uparty. I na co mu to przyszło? ...
- Proszę Was już o opuszczenie sali. - Nagłe przyjście pielęgniarki przywróciło siatkarzy do rzeczywistości. 
 Wyszli bez słowa. Bartman tylko nim przekroczył próg sali, odwrócił głowę i obdarzył Olę spojrzeniem pełnym nadziei. Tak wiele by dał, aby otworzyła oczy, spojrzała na niego i się uśmiechnęła...

- To wszystko twoja wina! - Krzyknęła Elizabeth na środku szpitalnego korytarza. - Twoja i tej cholernej siatkówki!
 Andrea zmarszczył brwi. Tak cholernie źle się czuł, a ona go jeszcze pogrążała.
- Uspokój się. - Poprosił.
Ona jednak wcale nie miała zamiaru siedzieć cicho i milczeć, w oczekiwaniu na przebudzenie się Aleksandry.

- Jak mam się uspokoić, no jak?! Jedna córka jest połamana, a druga leży w śpiączce i nie wiadomo, czy się obudzi! - Krzyczała dalej.
Nim zdążyła dalej się sprzeczać i wrzeszczeć, obok nich stanął lekarz.
- Proszę nie krzyczeć, tu są chorzy ludzie. - Upomniał kobietę.
Andrea na szczęście trzymał nerwy na wodzy. Poza tym i tak nie mógł z siebie słowa wykrztusić. To wszystko go przerastało, nie potrafił sobie z tym poradzić.
Może i Elizabeth miała rację? Tak sporo od nich wymagał, od córek. Może gdyby nie naciskał tak bardzo nic by się nie stało?...

- Czy ty nie widzisz - jej głos nieco ucichł - że one tutaj nie mają kompletnie opieki? Sam dobrze wiesz, jak to wygląda! - Rozłożyła ręce. Była taka zdenerwowana całą tą sytuacją. - Dobra, Kate tylko w gipsie siedzi. Ale Alex? Przecież ona jak się obudzi to na nogi nie stanie! 
  Andrea zacisnął szczękę. Robiło mu się słabo na samą myśl o stanie Oli. Jej matka miała rację. I jeśli cudem się obudzi i zrozumie, że nie czuje nóg... co zrobi? Może i odgrywa silną dziewczynę, ale z tym sobie nie poradzi. Prędzej wolałaby umrzeć niż jeździć na wózku do końca życia.
- Andrea, ja nie chcę tego robić wbrew tobie. - Wyznała szczerze kobieta. Jej wzrok był zatroskany, głos drżał. - Ale przemyśl to. W Ameryce są w stanie przeprowadzić operację, nim rdzeń przerwie się do końca. Tutaj nie ma takich możliwości. 

- Ja... - zawiesił się trener. Nie chciał stracić córki, ale przecież jeśli istniał cień szansy, że po przebudzeniu będzie mogła chodzić.. to on nie chciał jej zabierać. - Skupmy się na razie na tym, by jej stan zdrowia był stabilny.
Niecierpliwie wywróciła oczami, jednak już nic nie powiedziała.

Michał siedział przy łóżku Kasi, mocno trzymając ją za niezagipsowaną rękę. Jej widok, takiej bezbronnej, poobijanej i cierpiącej, mocno nim wstrząsnął. Mimo to tak bardzo dziękował Bogu, że przeżyła. A Ola...
  I tak jak i on, wszyscy byli rozdarci między nimi dwiema. Z jednej strony powinni się cieszyć, bo blondynka przeżyła. Ale z drugiej strony... cierpieli i modlili się u cud, by ruda otworzyła oczy i się uśmiechnęła, zaśmiała. Ta sytuacja była na tyle ciężka, że nikt nie potrafił sobie z tym poradzić.
Zwłaszcza Dziku. Wiedział, że gdy jego dziewczyna się obudzi, będzie musiał jej wyznać prawdę.

- Michał?... - Wysapała. Powoli otwierała podnosiła przemęczone i ociężałe powieki. - Michał.. - powtórzyła, gdy już go rozpoznała.
- Tak, to ja. - Pogłaskał ją po włosach. Gdy dziewczyna chciała się podnieść, przytrzymał ją. - Spokojnie, musisz leżeć i odpoczywać...
- Ola. - Kasia zmarszczyła brwi, przypominając sobie o siostrze.
Znowu się poruszyła, nieco gwałtowniej, i na jej twarzy pojawił się grymas z bólu. Mimo wszystko nie poddawała się i chciała wstać. - Ja muszę się z nią zobaczyć.
- Ale Kasiu... - Rzucił cicho Michał. Ostrożnie ją trzymał. Nie chciał, by gwałtownością zrobiła sobie krzywdę. - To na razie nie jest możliwe.
  Dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy. przypomniała sobie, gdy jak przez mgłę widziała rozmowę ojca z lekarzem. Pikanie urządzenia stojącego obok przyspieszyło gwałtownie, tak samo jak serce w jej piersi.
- Michał, - podniosła głos. - Michał, powiedz, że żyje!

- Po pierwsze się połóż, bo musisz na siebie uważać. - Delikatnie ale i stanowczo ułożył ją z powrotem do pozycji wpół leżącej.- Musisz odpoczywać.
- Dlaczego mi się wydaje, że omijasz temat mojej siostry? - Dopytywała się.
Widząc jego minę, w jej oczach nagromadziły się łzy.
- Powiedz mi, proszę. - Mocniej ścisnęła jego rękę.
  Siatkarz się wahał. Znał Kasię na tyle, żeby stwierdzić, że po usłyszeniu prawdy od razu wstanie z łóżka i do niej pobiegnie. A na to sobie w tym stanie pozwolić nie mogła.
- Cokolwiek ci powiem, masz tu zostać. W tej sali. - To był jego warunek.
Przełknęła ślinę w oczekiwaniu na jego słowa. Tak bardzo się bała.
- Ola doznała naprawdę poważnych obrażeń. - Mówił ze smutkiem w głosie. - Operacja trwała kilka godzin. I po jej zakończeniu musieli wprowadzić ją w stan śpiączki farmakologicznej, bo tylko w ten sposób ma szansę na przeżycie. Zbyt dużo krwi utraciła... i zbyt długo jej mózg był niedotleniony. 

  Po policzku Kasi spłynęła pierwsza łza. Chciała tam biec, pędzić, racja. Ale cóż ona mogła?...
- To moja wina. - Po tych słowach kolejne łzy wypłynęły jej z oczu. - Gdybym tylko wcześniej ją zauważyła!.. gdybym krzyknęła!...
- Przecież nikt nie mógł przewidzieć. I uniknąć. Zrozum. Ten wariat pędził jak nienormalny i na dodatek nietrzeźwy był. 

- Ale...
- Zrozum, Kasia. Gdyby nie ty, to na pewno by na miejscu umarła. - Starał się ja uspokoić swoim spojrzeniem. Starał się ją pocieszyć, mocno trzymając jej chudziutką dłoń. - I dzięki tobie jest szansa, że się obudzi. 

 Szansa i nadzieja, że w końcu wszystko się ułoży....



~*  *  *~
Hej, hej. 
po pierwsze: PRZEPRASZAM. Za to, że rozdział wrzucam z takim opóźnieniem. Niestety, ale w moim życiu niesamowicie się pokomplikowało i tak wychodzi...
Cóż. Mam nadzieję, że zrozumiecie. I jeszcze teraz doszła choroba i już kompletnie nie mam siły na nic, mimo że w domu muszę siedzieć. 

Po drugie: przepraszam (znowu) za wczorajszy rozdział. Widziałam, że niektóre z Was niesamowicie poruszył . Ale to dobrze :) Przynajmniej nie ma nudnej melancholii i nostalgii, prawda? Bo chyba nie tylko ja nie przepadam za opowiadaniami typu:
Och, spotkałam Kurka, zakochaliśmy sie w sobie od pierwszego wejrzenia, dzieci i ślub!


To nie tak, że Wam to obrzydzam. Wiadomo. Niektórzy lubią takie beztroskie epizody. 

Ale znacie mnie już z poprzedniego opowiadania. U mnie zawsze jest pod górkę. jak w prawdziwym życiu. 

Pozdrawiam Was gorąco i zapraszam na mój fanpage!!!:)



I coś na poprawę humoru :)