poniedziałek, 26 sierpnia 2013

32. Minął niespełna rok...

  Minął niespełna rok. Całe dziesięć miesięcy. Przeszła jesień, taka dziwnie ciepła i niemalże bezdeszczowa. Była również zima, ale ... chyba tylko z polskiej nazwy, bo białego puchu przecież nie było. A nadejście wiosny nic nie zmieniło. Nie tak jak w rodzimym kraju, kiedy wszystko tak wspaniale budzi się do życia i rozkwita. W Polsce wszystko było tak mocno zarysowane i widoczne. Tak samo pory roku jak i uczucia.
 Obudziły promienie słońca wpadające do pokoju przez uchylone drzwi balkonowe. Pogoda już od samego rana była wspaniała i aż się chciało wstać na nogi. W cudzysłowie "na nogi", rzecz jasna. Bo przecież.. nie każdy mógł.
  Tak wiele się wydarzyło przez ten czas. I tak wiele się zmieniło. Ten nagły transport z polskiego do amerykańskiego szpitala był z jednej strony niechciany, ale z drugiej: konieczny. Osobiście nie chciałam wracać tu, do Beverly Hills. Bo przecież me serce pozostało na innym kontynencie. 
 Gdy mnie tu przenieśli, obudziłam się na dobre dopiero w szpitalu. Wcześniej, podczas lotu helikopterem miałam jedynie przebłyski i jedyne, co z tego pamiętam, to zatroskane spojrzenie mojej siostry bliźniaczki. I to spojrzenie również napotkałam po przebudzeniu się w szpitalnym łóżku.
Najpierw nie wiedziałam kompletnie, co się dzieje. Gdzie jestem. Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi z głowy jakiś okres mojego życia, nieważne czy krótki czy długi. To było zupełnie jak amnezja. jakbym porządnie uderzyła się w głowę. I uwierzcie lub nie, ale faktycznie tak też było.
- Co... gdzie... gdzie ja jestem? - Powiedziałam. Moje usta były wyschnięte i spierzchnięte. Tak strasznie chciało mi się pić.
- Spokojnie. Jesteś w szpitalu. - Mama, której do tej pory nie widziałam, pogłaskała mnie po głowie. - Miałaś wypadek. - Uświadomiła mnie.
- Wy.. wypadek? - Wyjąkałam. Wprost nie mogłam w to uwierzyć. - Nie, to niemożliwe. - Pewna siebie pokręciłam głową. Mój kark.. był taki obolały i zastany.
- W Płocku. - Dodała Kaśka.
- W jakim, kurwa, Płocku? - Skrzywiłam się. - Przecież byliśmy w tej cholernej Spale. 
  W tym momencie zapanowała cisza w sali. Kompletna, martwa cisza, która mówiła sama za siebie. 
- Deszcz podczas drogi. Autokar się zepsuł. Przeziębienie. Mecz. - Wyliczała blondynka. - Nic a nic nie pamiętasz?
- Kate, spokojnie.- Rzuciła spokojnie Elizabeth. - Lekarz mówił, że po takim wypadku krótkotrwałe amnezje się zdarzają.
 Siostra zmarszczyła brwi. Wyglądała na jeszcze bardziej zaniepokojoną niż była do tej pory.
- Dobra, ja muszę iść... - Chciałam wstać, jednak z jakiegoś powodu nie mogłam ruszyć nogami. - Zaraz, zaraz. Co się dzieje? 
- Olu...
- Kurwa! - Przeraziłam się nie na żarty. - Dlaczego ja nóg nie czuję?!
Nawet nie zauważyłam, że po moich policzkach spływają łzy. Jak to... cholerny wypadek! Najpierw amnezja, teraz to?!... Ja przecież nie mogę żyć na wózku! Nie chcę! I w mojej głowie od razu pojawiła się myśl.. dlaczego ja po prostu nie umarłam? 
- Alex! - Do porządku przywróciła mnie mama. Jej ton sprawił, że jedynie płakałam. - Alex, spokojnie. To tylko chwilowe. 
I ja miałam w to uwierzyć?
- Jak można być sparaliżowanym "chwilowo"?! - Fuknęłam.
Dopiero co się obudziłam, a już miałam dosyć tego życia. Zawsze coś. Zawsze pod górkę!
- Lekarze czekali, aż się obudzisz. I spróbują uratować sytuację. - Kasia złapała mnie za rękę.
- Cholera, "uratować"?! Co tu kurwa do ratowania jest! Przecież nóg nie mam! Nie mam czucia! - Wrzeszczałam przez łzy. Czułam, że robi mi się niedobrze. Moje ciało zaczęło drżeć. - Na co mi takie życie?! Zabijcie mnie!... 
  I mimo tej niechęci... już w ciągu pierwszego tygodnia po moim wybudzeniu poszłam na salę operacyjną "pod skalpel". Nie wiem, jakim cudem, ale uratowali połączenie rdzenia kręgowego, bo nie zostało przerwane do końca. TO się nazywa cholerne szczęście, prawda?... Najpierw prawie umarłam pod kołami samochodu. Dwa razy nie oddychałam. Teraz ta amnezja i strach przed paraliżem.
Czy jeszcze coś gorszego mogło się stać?
A i owszem. Mogło. 
To było jakoś początkiem października, krótko po zakończonych Mistrzostwach Europy siatkarzy. Kasia własnie wracała ze mną ze szpitala z rehabilitacji, pchając mnie na wózku inwalidzkim. Niestety, ale z moją równowagą wciąż nie było najlepiej i wózek był dla mojego bezpieczeństwa, mimo ogromnej niechęci. Byłyśmy już w połowie drogi do domu, kiedy dziewczyna nagle przystanęła. Spojrzałam do góry i zmierzyłam ją wzrokiem.
- Mi... Mi... - Jąkała się, zapatrzona w jakiś punkt w oddali. - Mii...
- Kobieto, ogarnij się. - Burknęłam. Wtedy marzyłam tylko o dosyć szybkim "dojściu" pod nasz numer. 
- Ale... Mi... - Drżącą ręką wskazała w tamten punkt.
Niechętnie, ale spojrzałam. Moim oczom ukazały się dwie, wysokie postacie zmierzające wprost na nas. Dwie postacie, które mimo wszystko pamiętałam. Jakoś, ale utkwiły mi w dość ukróconych, polskich wspomnieniach. 
 Kaska nagle wyskoczyła zza wózka i pobiegła w ich stronę, rzucając się w ramiona jednego z nich. Złapał ją mocno i zakręcił w koło. Michał. Kubiak. Misiowaty Dziku. Do wyboru, do koloru.
- Ola. - Drugi, czarnowłosy podszedł do mnie i obdarzył najbardziej zatroskanym i pełnym nadziei spojrzeniem, jakie dotąd marzyłam.
Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to co ten idiota Bartman ode mnie chce. Z tego, co pamiętałam, nasze stosunki w cale nie były najlepsze, a relacje damsko-męskie zamykały się w krótkim "cześć" i "nara".
Potem jednak zwróciłam uwagę na fakt, że siatkarz jeszcze kuśtykał. I tak dziwnie moje serce mocniej zabiło, jakby martwiąc się jego urazem. A do głowy wróciło dziwne wspomnienie spalskiej hali i ta cisza, przerywana jedynie charakterystycznym hukiem uderzenia w piłkę. Poza tym jednak... nic.
  Siatkarz kucnął przy mnie i ujął moją dłoń. Cholera?
- Jak się czujesz? - Zapytał łagodnie.
- Normalnie. - Burknęłam obojętnie. - Nie chcę współczucia od takiego gbura, jak ty.- Gwałtownie wyrwałam spod jego dotyku swoją dłoń.
- Co..
- Zbyszek, ona ma amnezję. - Kasia raczyła go uświadomić. - I lekarz prosił, aby nie naciskać, tylko delikatnie próbować jej przywrócić wspomnienia.
  Widziałam, jak Bartman zaciska pięści, a potem je rozluźnia. Zupełnie, jakby był zły. Ale nie na mnie czy na moją siostrę. Zły na siebie. Do diaska, ale dlaczego?
- Ja... - Powiedział w końcu. - Po prostu nie mogę sobie tego darować. Tego, co zdarzyło się w Płocku.
- Rozmawialiśmy o tym, Zibi. - Wtrącił teraz Kubiak. - Winę ponosił tylko ten idiota jadący rozpędzonym samochodem. Nikt więcej.
 Mina Bartmana jednak wskazywała na coś innego. Wciąż się obwiniał. I coś cholernie męczyło go w środku, w sercu. I podczas powrotu do domu aż nie mogłam oderwać od niego wzroku. Dlaczego? Stał się taki... ja wiem? Doroślejszy? Dojrzalszy? Spokojniejszy? Taki... zakochany?
Jedyne, co mi nie pasowało, to fakt, że to mogę być ja. 
Siatkarze zostali z nami przez tydzień, potem musieli wracać, by rozpocząć treningi w swoich klubach. Mimo wszystko podczas ich pobytu nie przypomniałam sobie nic a nic. Jakbym w głowie miała jedną, wielką dziurę.
Ale Zbyszek pisał. Zbyszek dzwonił. Rozmawialiśmy często przez Skypa, ale tylko przez nacisk Kaśki. Bo ogólnie to raczej miałam lepsze rzeczy do roboty niż rozmowa z polskim siatkarzykiem.
Przełom jednak nastąpił, gdy razem z mamą poleciałyśmy na Święta Bożego Narodzenia do Warszawy, by spędzić je z tatą. Wiadomo, niby raz na jakiś czas nas odwiedzał, ale i tak Kasia za nim cholernie tęskniła. Pewnie już dawno by wróciła do domu, ale moja rehabilitacja trzymała ją w Ameryce. Poza tym... wiecie, klimat. Śnieg.
Powitał nas biały, piękny puch. Biały opad sypał niemalże bezustannie, przez cały nasz pobyt. I tak samo na moje serce spadł śnieg niewinnych wspomnień. Nie tyle w Boże Narodzenie, które spędziliśmy w Warszawie, co w Spale, gdzie pojechaliśmy powitać Nowy Rok. 

 Kompletnie nie rozumiałam, dlaczego wszyscy tak strasznie cieszyli się na mój widok. Podchodzili i ściskali mnie, a ja? Udawałam, że wszystko wiem, że wszystko pamiętam. Może.. może miałam jakieś krótkie przebłyski. Wspomnienia. Jakieś ognisko mi świeciło, spalska hala treningowa. Jednak to nie było nic konkretnego.
- Ola. - Grzesiek powitał mnie prawie na samym końcu. Jego czekoladowe tęczówki zawsze uwielbiałam. Potrafiły uspokoić jak nic innego na świecie. - Cześć. - Mocno mnie przytulił.
Gdy oderwaliśmy się od siebie, zza jego pleców nagle wyłoniła się wysoka, szczupła dziewczyna, z brązowymi włosami sięgającymi zaledwie do ramion.
- Poznaj moją dziewczynę, Izę. - Przedstawił ją. - To jest Ola, moja przyjaciółka.
I przypomniałam sobie, jak wyznał mi miłość. Tak, nagle, niespodziewanie. Ale jego spojrzenie już nie było zakochane we mnie. Patrzył się własnie na Izabellę z jeszcze większym błyskiem w oku. Poczułam takie dziwne ukłucie zazdrości w sercu. A może to nie była zazdrość, tylko radość? Miło widzieć szczęśliwego Kosoka, zwłaszcza po tym, jak go potraktowałam. 

- Cześć, - powiedziała z uśmiechem na twarzy. Uścisnęłam jej dłoń. - Grzesiek wiele o tobie mi opowiadał, same wspaniałe rzeczy.- Szczerość jej słów była zadziwiająca.
Ach, doprawdy, Kosa? Same "wspaniałe rzeczy"?...

- Mam nadzieję, że się bliżej poznamy. - Dodała jeszcze.
Tak, o niczym innym nie marzę. 
- Ja też mam taką nadzieję. - Uśmiechnęłam się.
 Poza nimi, jako parą, byli inni siatkarze z żonami czy dziewczynami. Wszyscy się wyśmienicie bawili. Zwłaszcza Kaśka i Michał. Tak dawno się nie widzieli, że nie szło ich teraz rozdzielić. Ja natomiast wzrokiem wszędzie szukałam ... Zbyszka. Dlaczego? Sama nie wiedziałam. Jednak nigdzie go nie było. A przynajmniej na początku.
Zjawił się dopiero po jedenastej. Tak, dokładnie pamiętam ten moment. Z niecierpliwością zerkałam wtedy na zegarek i mój ojciec, Andrea, wciąż zaniepokojony na mnie spoglądał. Czekałam na niego, choć nikt mi nie powiedział, że przybędzie. Wiedziałam tylko, że święta spędza w rodzinnym domu. Nic jednak na temat jego Sylwestra... i aż traciłam nadzieję.
A tu jednak, zjawił się. Od razu mnie zobaczył i ruszył w moją stronę. Serce mi mocniej zabiło natychmiastowo i biło co raz mocniej, gdy czarnowłosy zbliżał się ku mnie. Po drodze witał się z innymi, tak też trochę mu to zajęło. Ale mimo wszystko starał się ze mnie wzroku nie spuszczać.
Jego zielone oczy widziałam, mimo sporego tłumu bawiących się i tańczących, przerośniętych siatkarzy. Jego oczy przepełnione szczerą, czysta miłością. 

- Jesteś. - Powiedział niemalże szeptem. W jego oczach pojawił się błysk radości. Jeszcze złapał mnie ostrożnie za rękę, jakby bojąc się, że jestem tylko wytworem jego wyobraźni.
Wątpił, że tu będę? A gdzież miałabym być?
- Jestem. - Potwierdziłam patrząc głęboko w jego oczy, zupełnie niespeszona.
Nie rozumiałam swojego ciała. Nie rozumiałam swojej reakcji. Jak to jest, że człowiek nie pamięta, ale czuje? Nie wie, dlaczego, ale kocha?...

- Przejdźmy się. Porozmawiajmy. - Poprosił.
Skinęłam głową, zgadzając się i pociągnął mnie w stronę szatni. Tak pomógł założyć czerwony płaszczyk i wyszliśmy na zewnątrz.
Mówiłam już, że śnieg sypał niemalże bezustannie? Wtedy też tak było, owszem. Ale miałam wrażenie, że to nie płatki śniegu sypią się z nieba tylko małe, błyszczące brylanciki. I przyjemnie było kroczyć w beztroskiej ciszy parkowymi alejkami, ramię ramię z Bartmanem.
Wtedy nagle złapał mnie za rękę, odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni i złożył na moich ustach wspaniały, bartmanowy pocałunek.
- Ja.. przepraszam. - odskoczył nagle ode mnie i bacznie obserwował moją reakcję.
Wciąż stałam niezwykle zaskoczona tym, co miało miejsce. Jego wargi, jego wyjątkowy, słodko-miętowy smak przywrócił wszystkie, dosłownie wszystkie wspomnienia. Zraniony Bartman, skaleczony Bartman i na końcu zakochany Bartman, do którego biegłam tego feralnego dnia wpadając pod koła samochodu. Doskonale wiedziałam, co chciałam mu wtedy powiedzieć.
Kocham cię...
Ale czy teraz byłam w stanie? Minęło prawie pół roku! I teraz byłam naprawdę w potężnym szoku. Amnezja sprawiła, że zapomniałam o wielu istotnych rzeczach.
Złapałam się za głowę. Tak strasznie bolała od nadmiaru wspomnień...

-  Wszystko w porządku?... - Siatkarz wyglądał na przestraszonego.
- Tak, ja... przypomniałam sobie wszystko, Zbyszku. Pamiętam...

  Widziałam, że się wzdrygnął. Skupiony na wszystkich moich ruchach, moich słowach, wpatrywał się we mnie jak nigdy dotąd. Oczekując tego, co zrobię, co powiem. Ale ja tylko tkwiłam w kompletnym bezruchu, starając się opanować wir tysiąca obrazów, który wpadł nagle do mojej głowy.
- Ja.. - zaczęłam niepewnie. Widząc jego wzrok przepełniony nadzieją, od razu spuściłam głowę, wpatrując się w udeptany śnieg pod naszymi nogami. - Nie wiem, co powiedzieć...
- Ale ja wiem. - Podniósł moją głowę, delikatnie pchając brodę ku górze, a potem położył mi ręce na ramionach. - Kocham cię, Olu. 
  Zamarłam. Jego słowa wyryły się na dobre na moim bijącym co raz szybciej narządzie.
- Kocham cię - powtórzył - i to własnie są słowa, które chciałem ci powiedzieć w ten feralny dzień, lecz było za późno... - Zmarszczył nos, ażeby się nie rozpłakać. Bo widziałam, że w oczach gromadzą mu się łzy, na samo wspomnienie tamtego wypadku. - Tak cholernie bałem się, że cię stracę. I teraz nie mam zamiaru czekać już ani dnia dłużej. 
- Tamtego dnia ja również chciałam ci to powiedzieć. - Wyznałam zupełnie szczerze. - Ale dnia dzisiejszego.. teraz, gdy wszystko pamiętam, kompletnie nie rozumiem swoich uczuć. Mam taki natłok wspomnień i emocji, że... potrzebuję czasu. 
- Spokojnie, rozumiem. - Uśmiechnął się lekko. - I poczekam tyle, ile będzie trzeba. A to - sięgnął do kieszeni - jest tego dowód.
Podał mi malutkie pudełeczko.
- Nie, nie mogę. - Rzuciłam natychmiastowo.
- Nie, nie możesz. - Potwierdził. - Musisz i weźmiesz.
  Westchnęłam głęboko. Bartman był uparty i nawet ja przy nim wymiękałam. Wzięłam i powoli otworzyłam, a moim oczom ukazał się śliczny, srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie serca, zdobioną malutkimi, połyskującymi brylancikami. Wyglądały wspaniale, błyszczały jak śnieg wirujący wokół nas.
- Jest.. wspaniały.
Wprost nie mogłam się na niego napatrzeć. Byłam pewna, że jak do dotknę, wezmę do rąk, to niemalże od razu się rozleci przez swoją delikatność. Siatkarz jednak wziął do rąk i poprosił, bym zdjęła szalik i potrzymała włosy u góry. Tak też zrobiłam i piękny łańcuszek zdobił moją szyję.
- Będę czekać. Zawsze. - Odwrócił mnie z powrotem w swoją stronę. - I to jest tego dowód: Masz moje serce.
Masz moje serce i możesz z nim zrobić, co chcesz...

- Dziękuję. - Powiedziałam ze łzami w oczach i wtuliłam się w tors siatkarza. Doskonale słyszałam bicie jego serca. Biło szybko i rytmicznie. Tak samo jak moje.
- Patrz! - Krzyknął nagle wesoło.
  Nawet nie spostrzegłam, a weszliśmy w Nowy Rok. Północ wybiła a niebo rozświetliły wspaniałe, kolorowe fajerwerki. Jeden za drugim. To był jeden, wielki huk, ale widok był powalający. 

Złapałam siatkarza za rękę. - Szczęśliwego Nowego roku. - Powiedziałam.
- Tak, szczęśliwego Nowego Roku. 

 I jego bartmanowy uśmiech śnił mi się co noc...

 Drugiego stycznia wróciliśmy do Ameryki. Musiałam przecież kontynuować swoją rehabilitację. Udało mi się przekonać Kasię, by została. Już nie potrzebowałam jej niańczenia. Fakt, przez ten czas niezmiernie mi jej brakowało, ale rozdzielać tę zakochaną dwójkę było naprawdę okropne. Mimo oporów zgodziła się na tę propozycję, a ja obiecałam, że szybciutko do niej dołączę w Warszawie.
Mimo wszystko wróciłam do Beverly Hills z uśmiechem na twarzy. Moje wspomnienia wróciły. Powoli uświadamiałam sobie, co czuję, jednak do tego i tak potrzebowałam czasu. No i najważniejsze: na mojej szyi wisiała błyszcząca obietnica, którą nosiłam dzień w dzień. 


***
Czerwiec. Siedzę w samolocie i lecę do Polski. Towarzyszy mi wspaniałe uczucie radości i szczęścia. Wprost nie mogę się doczekać, by wylądować i zobaczyć ich wszystkich. Tatę, siostrę, siatkarzy... No i najważniejsze: jego. Byłam święcie przekonana, że wszystko się ułoży. Że przecież już tyle wycierpiałam i nic już się nie przytrafi złego.
Ale czy to nie byłoby zbyt proste?...




~*  *  *~

Cześć, cześć :)
Po pierwsze, przepraszam, że wczoraj nie dałam tak, jak obiecałam. Nie miałam weny twórczej i naprawdę siły po sobotniej imprezie. Bądźcie wyrozumiałe, robotem nie jestem :)

Po drugie, jak zapewne zauważyłyście, zaczęłam pisać w 1 os. - i tak też najprawdopodobniej będzie w drugiej części. Czemu? W sumie chyba wolę tak pisać :) 

Po trzecie, to jest wstęp. Nie chciałam się bardzo zagłębiać w miesiące, które bohaterowie spędzili z dala od siebie, ale musiałam wam wszystko dokładnie uświadomić i naprowadzić na dobre tory. 

Co do wrzucania kolejnych rozdziałów, nie będzie tak cudownie, jak wcześniej. Mam teraz naprawdę masę roboty w domu i w życiu, przez które będę wrzucała rozdziały.. no nie wiem. postaram się dziennie wrzucać po jednym, ale nic nie obiecuję.


Buziaki!





6 komentarzy:

  1. Nic nie szkodzi ze sie spoznilas bordzo fajny rozdzial czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko żeby Ci czasem do głowy nie przyszło rozbijać ją w tym samolocie albo cokolwiek złego! Bo Cię znajde, zakopie, odkopie i może wtedy napiszesz coś wesołego ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe ;))
    Czekam na kolejny :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam sie z Inka.
    Heheh tez ie znajde i juz czekam na kolejnu rozdzial. P. :))

    OdpowiedzUsuń
  5. A może uda ci się dzisiaj jeszcze wstawić jakiś rozdział ;-) ?

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniały rozdział! Już sie nie mogę doczekać kolejnego.
    Mam nadzieję, że nic bardzo złego się nie stanie. Nie przeżyłabym tego :(
    Kocham to opowiadanie, pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń