Aleksandra nie mogła uwierzyć własnym oczom. W drzwiach do jej pokoju stała... jej matka. Tutaj, w Polsce. I nic się nie zmieniła; ubrała się jak na jakąś galę, włosy prosto od fryzjera, nienaganny makijaż i ten cholerny, chciwy wyraz twarzy.
Pomyśleć, że Olka kiedyś była zapatrzona w nią jak w obrazek... no, do czasu, kiedy najzwyczajniej w świecie pozbyła sie problemu.
- W końcu łaskawie się zjawiłaś. - Mlasnęła zniesmaczona. Potem spojrzała, ku mojemu przerażeniu, prosto na Grzesia. - A Pan to kto? - Zapytała, oczywiście po angielsku. Jakżeby inaczej.
- Przepraszam. - Odpowiedział siatkarz. - Grzegorz Kosok. Niezmiernie miło mi Panią poznać. - Uśmiechnął się.
Kobieta zmierzyła go od góry do dołu, intensywnie mysląc. Śmiesznie wydęła usta i zmarszczyła brwi.
- I jest Pan...?
- Siatkarzem, rzecz jasna. - odparł z dumą.
I aż się w czoło ruda uderzyła. Tym wyznaniem Grzesiek skazał się na śmierć. A jeśli nie na śmierć to co najmniej niechęć i zlekceważenie.
- Siatkarz. - Parsknęła. - Możesz już odejsć. - Machnęła ręką ponaglająco.
- Ale.. - Ola chciała zaprzeczyć, ale oczywiście, ona postawiła na swoim.
- Chce porozmawiać z córkami. - Zarządziła oschle. - Na osobności.
Niechętnie, ale poszedł do swojego pokoju, na pożegnianie obdarzając rudą współczującym spojrzeniem.
Matka wciągnęła córkę do środka i trzasnęła drzwiami.
- To - miała na mysli, rzecz jasna, Grześka - pozostawię bez komentarza.
Olka stanęła obok wciąż zaskoczonej tym wszystkim Kaśki. Płakała. Fakt, to musiał być dla niej cios spotkać matkę po dziesięciu, pieprzonych latach. Rudej się przykro zrobiło.
- PO co przyleciałaś? - Zapytała, jeszcze łagodnie.
- Jak to : po co? Po was! - Olki serce aż zadrżało na te słowa. - W końcu trzeba was wyciągnąć z tego bagna i ty powrocisz do normalnego życia, a Kate...
- Kasia. - Poprawiła ją blondynka, nawet nie podnosząc wzroku.
Kobieta jednak nie zwróciła nawet na to uwagi.
- .. a Kate - kontynuowała - pozna smak lepszego życia.
Olka była zła. Tak zła, że najchętniej wyrzuciłaby ją z tego pokoju, z tego hotelu . Niech se idzie w cholerę!
Ale znając ją i jej stanowczość, wolała podejść łagodniej do sprawy. Trochę dyplomacji, rzecz jasna.
Podczas gdy Kaśka, załamana całą tą sytuacją, usiadła na łóżku starając się opanować płacz, Olka skrzyżowała ręce na piersiach przyjmując bojową pozycję.
- Z ojcem rozmawiałaś?
- No przecież, że rozmawiałam. - Kobieta mlasnęła zniesmaczona. - Przecież uprzedziłam, że przyjeżdżam, no i ktoś z lotniska mnie musiał odebrać.
I stało się jasne, dlaczego Andrea Anastasi był tamtego dnia taki zdenerwowany. Ale kogo by nie wkurzył telefon od tej jędzy?...
No właśnie.
W sumie, telefon telefonem. Rozmowę pewnie jeszcze by strawił. Ale oświadczenie, że przyjeżdża? Tego żaden normalny człowiek nie mógłby zdzierżyć. Żaden normalny i kochający ojciec po usłyszeniu, że matka przyjeżdża po córki.
- Więc pakować się i wyjeżdżamy z tego odludzia. - Wyciągnęła spod łózka moją walizkę.
Kaśka momentalnie głośniej zapłakała, a ja, coraz bardziej poirytowana, niemalże wybuchnęłam.
- Ona zawsze taka beksa jest? - Skrzywiła się matka patrząc na blondynkę.
Tego było już za wiele. nie dość, że zjawiała się tu totalnie niechciana, to jeszcze wyjeżdżała z takimi tekstami.
- Stop. - Olka wyrwała jej walizkę z rąk. - My nigdzie nie wyjeżdżamy.
- Nie macie wyboru. - Ruda kobieta obojętnie wzruszyła ramionami.
- My. Nigdzie. Nie. Jedziemy. - Dziewczyna zacisnęła pięści. - Zrozumiałaś?
- Widzę, że ten twój przyjazd do Polski był tragicznym pomysłem. - Niby czule położyła dłoń na policzku córki, ale ta od razu ją zrzuciła. - Nie chcesz wrócić do domu z basenem, do Ameryki, a na dodatek spławiasz Nate`a i bawisz się z jakimś przerośniętym, marnym siatkarzykiem.
Cóż, takie słowa mogłyby paść w ciągu pierwszego tygodnia w Spale z ust Alex. I nawet część z nich padła. Ale jak widać, ludzie się zmieniają. Może i ich matka mogłaby się zmienić?
- Ten "tragiczny pomysł" uświadomił mi, że ja wcale taka nie jestem.
- Taka? To znaczy jaka?
- Taka jak ty. Wredna.
Plask.
Aleksandra złapała się za piekący policzek. Fakt, na chwilę zaszkliły jej się oczy, ale koniec końców nie popłakała się. Nie mogła. Przecież to było na porządku dziennym w Ameryce.
Jej matka była tyranem, ale przez dwadzieścia lat zdążyła do tego przywyknąć. A przez dziesięć - przyzwyczaiła się, że była w jej rękach popychadłem i robiła to, co chciała ona.
- Ola! - Kaśka aż podskoczyła do siostry. Potem zwróciła się do kobiety. - Czemu tu zrobiłaś?!
- Bo jesteście totalnie rozpuszczone! Ja nie wiem, ojciec ma na was zły wpływ. I ejszcze to miejsce!
- Słuchaj, - powiedziała stanowczo Olka. Tego było już przecież za wiele. - Nigdzie z tobą nie pojedziemy.
I, uwaga uwaga, zrobiła tą swoją minę. Skruszoną. Nagle ze złego tyrana stała się poszkodowaną, biedną kobietą. Trzeba jej było przyznać, że aktorką niezłą była. A jesli nie aktorką, to z psychiką było coś nie tak.
Kwestia przyzwyczajenia.
- Zostawiłyście mnie. Jestem tam sama. - Rzekła smutno, siadając na łóżku. - Chciałam po prostu spędzić czas z córkami...
Olka wywróciła oczami. I taki tekst miał sprawić, że za nią polecą? Dobre sobie!
I ruda znała na nią haka.
- Słuchaj , - powiedziała Ola - jeśli chcesz z nami spędzić czas, to proponuje, żebyś została z nami tutaj, w Polsce. Przecież przez ponad dziesięć lat tu mieszkałaś.
Mina matki bliźniaczek od razu zrzedła.
- Na tej wsi?...
I w ten sposób, Elizabeth Brown następnego dnia rano, niczym dama zeszła na stołówkę, a Andrea Anastasi ledwo trzymał nerwy na wodzy.
Poprzedniego wieczora powiedziała mu, rzecz jasna, że postanowiła zostać tutaj na kilka dni. I czy mu się to podobało czy też nie, zgodzić się musiał. Zwłaszcza że było to lepsze od zabrania mu córek do Ameryki. Za tym jednak kryło się drugie dno. Wiadomo, ta kobieta nigdy nie lubiła mieć problemów na głowie. Już jednej córki dosyć miała, a co dopiero dwóch. Więc po kiego chciała je obydwie ściągnąć do siebie, do Ameryki?
kaśka nie czuła się dobrze w tej sytuacji. Nigdy specjalnie za matka nie tęskniła, a teraz już jej miała serdecznie dosyć. W ciągu tych kilku chwil, które z nią spędziła, zdążyła jej co najmniej kilkanaście razy zwrócić uwagę co do jej ubioru, zachowania, odzywek.
A Olka? Może to dziwnie zabrzmi, ale doszukiwała się w tej sytuacji równizz pozytywów. Może Elizabeth zmądrzeje i trochę przystopuje? W końcu ona sama się zmieniła. Choć czy źródło negatywnej energii, którą po niej odziedziczyła, również może się zmienić?
Niekoniecznie. A już z samego rana pokazała swój diabelski charakterek.
- ALe jaja. - Rzucił stanowczo za głośno Igła. Typowo. - To jest ich mama?
Winairski trzepnął go w głowę. - Jak już coś, to ciszej.
Siedzieli przy stole, bacznie obserwując nowo przybyłą kobietę. Ich trener siedział ze skrzywioną miną, blady. Wyglądał tak, jakby zaraz miał zwymiotować. Kaśka prawie się popłakała, a Olka była u kresu wytrzymałości.
- Dajcie spokój, przecież zła nie może być. - Krzysiu machnął ręką.
- Żartujesz sobie? - Prychnął Jarosz. - Ona wygląda na gorzej niż Olka pierwszego dnia.
Kurek przybił mu piątkę i chichotali jak debile.
- Na pewno nie taki diabeł straszny.
- Nie chcesz się przekonywać, uwierz. - Powiedział Kosa. Coś o tym wiedział z wczorajszego wieczora i spotkanie z matką rudej wcale nie nalezało do najprzyjemniejszych chwil.
Ale czy Igła posłuchał? Nie posłuchał. Standardowo.
Wstał od stołu i poszedł w ich stronę. Przedstawić się, rzecz jasna. Bo przeciez nie wypada inaczej.
- Dzień doberek. - Rzucił radośnie stając przy kobiecie. Chociaż mówił po Polsku, ELizabeth go doskonale zrozumiała. - Przyszedłem się przywitać i zapytać, jak minęła pani podróż.
Spojrzała na niego spod byka. Trener nerwowo machał rękoma, starając się przegonić libero. oczywiście, dla jego własnego dobra. Ale było już za późno.
Kobieta otarła swoje usta chusteczką i wstała z pełną klasą, stając twarzą w twarz z Ignaczakiem.
- Niech zgadnę: kolejny, marny siatkarzyna. - Skrzyżowała ręce. Już samym swoim spojrzeniem zdobyła przewagę psychiczną nad bezbronnym Krzyśkiem.
- Ee... No... - Jąkał się.
- Widzę, że nie stałeś w kolejce ani po gadkę, ani po wzrost.
Z tyłu jego koledzy nie mogli powstrzymać chichotów, i
po chwili wybuchnęli głośnym śmiechem. Wiadomo,
Ignaczak miał świra na punkcie swojego wzrostu. I najchętniej pokazałby jej środkowy palec, ale zachował resztki godności.
- A wy co? - Krzyknęła do pozostałych siatkarzy.
Natychmiastowo się uciszyli. - Może i wyżsi jesteście,
ale mózgów to raczej nie macie. Wszystkim wam przydałaby się lekcja dobrego zachowania.
I tymi słowami zakończyła swój poranny posiłek, oświadczając na koniec córkom, że idzie odpocząć po śniadaniu. Wyszła, pozostawiając za sobą martwą i pełną napięcia ciszę.
Po chwili siostry ruszyły za nią, pozostawiając za sobą napiętą atmosferę.
- Kurwa. - Kurek nie mógł wyjść z podziwu. - Już wiadomo, po kim Ola ma swój ostry charakterek...
- W ogóle po co ona tu przyjechała? - Łukasz kompletnie nie mógł tego pojąć.
- Przyjechała tu po to, by ściągnąć bliźniaczki do Ameryki.
I Kubiak, siedzący przy stoliku obok razem z Bartmanem, aż podskoczył, głośno krzycząc "CO?!".
Michała aż nosiło. Fakt, może nie był ostatnio jakiś fair wobec Kasi i ich związku. Spędzał przecież niemalże każdą chwilę z przyjacielem i pilnował, by nie doprowadził do takiej sytuacji, jak po związku z Eweliną. Wtedy... wtedy Zbyszek się załamał. I na tyle skupił na siatkówce, że bożego świata poza nią nie widział.
W tej sytuacji to było niebezpieczne, zważywszy na fakt, że kontuzja jego kostki wcale nie była do końca wyleczona.
Mimo wszystko nie mógł tego dalej ciągnąć. Po śniadaniu od razu poszedł do Kaśki.
- Nie wyjeżdżaj. - Rzucił bez słowa wstępu, zaraz potem, gdy bez pukania wpał do nich do pokoju.
Blondynka spojrzała na niego w szoku, nieźle zdezorientowana.
- Proszę, nie wyjeżdżaj. - Powtórzył. Usiadł an jej łóżku i złapał ja za rękę. - nie zostawiaj mnie.
Uniosła brwi, w dalszym ciągu zdziwiona.
- Ale Michał, - powiedziała - ja się nigdzie przecież nie wybieram...
Dziku mocno ją do siebie przytulił.
Nie wyobrażał sobie, że mogłaby odjechać. Nawet na tydzień. I to aż do Ameryki! O nie, tego by nie przeżył.
- Przepraszam, że byłem taki wobec ciebie. - Wyznał szczerze. - Kurczę, jak idiota się zachowywałem.
- Ej, spokojnie. - Pogłaskała go wierzchem dłoni po policzku. - Rozumiem, kumpel jest ważny. Zwłaszcza, że jest to Bartman-idiota, któremu różne głupoty do głowy przychodzą.
- Jest ważny, ale ty jesteś najważniejsza.
I w sercu Kasi znowu zagościł spokój. I nawet jej matka tego zmienić juz nie mogła.
Na popołudniowym treningu trener Anastasi starał się nie wyżywać na swoich siatkarzach. Wiadomo, nosiły go nerwy i musiał odreagować. Ale gdy tylko zaczynał znacząco podnosić głos, Nowakowski lub Kosok stawali obok i działali na niego niezwykle uspokajająco.
Dziewczyny nie były obecne. Zgodnie choć i trochę niechętnie postanowiły, że spędzą ten czas z matką, próbując przegadać jej do rozsądku. I siatkarze mieli nadzieję, że w jakiś sensowny sposób im się to uda.
Nie mniej jednak teraz skupiali się na treningu. A zwłaszcza jeden z nich. Bartman, jakżeby inaczej. Podczas przerwy jednak usiadł na ławkę i zsunął nieco skarpetkę. Jego noga była strasznie opuchnięta i sina, a mina niesamowicie skrzywiona.
- Zibi, co ty wyprawiasz? - Grzesiek, wyraźnie zaniepokojony stanem kolegi, usiadł obok niego.
Ten bez słowa wyciągnął ze sportowej torby tabletki przeciwbólowe i połknął ją, przepijając sporą ilością wody.
- Chłopie, jak cię boli, to nie graj. - Kosa nie dawał za wygraną. - Uszkodzisz się jeszcze bardziej i będziesz wtedy miał...
- Nie twój zasrany interes. - Warknął do niego Bartman, wstając gwałtownie.
W tym momencie Anastasi zarządził koniec przerwy. Zbyszek, starając się nie kuśtykać ruszył z powrotem na boisko.
- Uparty idiota... - Westchnął zrezygnowany środkowy.
I na wszelki wypadek już do końca treningu miał go na oku.
Wieczór. Spokojny i beztroski wieczór. Dziewczyny zbierały się do swoich siatkarzy. Co prawda ich matka oszołomiona spędzeniem dnia na wsi zamknęła się w swoim pokoju, ale dzięki temu bliźniaczki miały czas dla siebie.
- Gdzie idziecie z Grzesiem? - Zainteresowała się Kasia. - Bo wiesz, jakby coś to pizzę zamawiamy i możecie dołączyć.
To była kusząca propozycja dla Olki, ale czy rozsądna? Jakoś nie była przekonana, czy Bartman był gotowy na bezpośrednią konfrontację z jej związkiem.
- Wiesz, to chyba nie jest dobry pomysł... - Odparła Olka, z rezygnacją spoglądając na siostrę.
- Ale w końcu będziesz musiała zacząć z nim rozmawiać.
- No wiem, ale... sama widzisz, jaki on jest. - Skrzywiła się ruda. Po chwili jednak zebrała swoje siły i wstała. - Nic, idę. Grzesiek pewnie już czeka na dole.
Z uśmiechem na twarzy, ale z jakimś takim dziwnym niepokojem w sercu wyszła z pokoju. Chciała zobaczyć Grzesia jak najszybciej, bo wtedy przestałaby się zamartwiać sprawą z Bartmanem.
I gdy już była na ostatnim półpiętrze musiała go zobaczyć. O ironio. Wchodził po schodach, a właściwie... próbował wejść. Skrzywiony na twarzy z bólu, kuśtykał na jednej nodze. I co ona mogła zrobić? Przecież minąć go obojętnie nie mogła.
- Zbyszek! - Krzyknęła przerażona. Od razu do niego zbiegła pokonując po trzy schodki na raz. - Boże, kretynie. Noga cię dalej boli? - Zainteresowała się.
Siatkarz na nią spojrzał od niechcenia.
- Nie boli. - Skłamał jak ostatni kretyn.
Olka wywróciła oczami. Uparty osioł!
- Chodź, pomogę ci. - Bez zastanowienia złapała go pod ramię. Wyrwał się natychmiastowo, zupełnie jakby poparzyła go, albo była co najmniej trędowata.
- Zostaw mnie! - Syknął do niej. - Idź lepiej do Kosy. Czeka na ciebie na dole.
- Kurwa, idioto! Zachowujesz sie jak rozkapryszone dziecko! - Dziewczynie puszczały nerwy.
Widziała, jak siatkarz cierpi i to powodowało dziwne kłucie w jej sercu. Ale cóż ona mogła zrobić, skoro on dalej zachowywał się jak skrzywdzony przez los biedny chłopiec?
- To olej to "rozkapryszone dziecko" i idź tam, gdzie miałaś iść. - Fuknął i zaciskając szczękę i pięści, znowu zaczął wchodzić po schodach.
Machinalnie złapała go za rękę. - Pozwól sobie pomóc.
- Nie.
- Ale Zbyszek, ja się o ciebie martwię.
Nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko w drugą stronę, najwyraźniej powstrzymując się od powiedzenia czegoś, czego potem by żałował. W końcu spojrzał na nią, otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale jednak z powrotem je zamknął.
- Zbyszek, ja...
- Nie, Ola. Przestań. Po prostu... po prostu zostaw mnie w spokoju. - I udając, że nic go nie boli, odszedł w ogromnym cierpieniu. Tym fizycznym jak i psychicznym.
Dopiero gdy znalazł się dwa piętra dalej wszedł do łazienki, która była na korytarzu. Padł na kafelki i chwytając się za obolałą, opuchniętą kostkę, jęczał z bólu próbując powstrzymać nieopanowany i głośny wybuch płaczu.
~ * * * ~
Rozdział dwudziesty trzeci, niezbyt przyjemny, zwłaszcza na początku i na końcu.
Kurczę, Was naprawdę ciężko zadowolić. Najrozsądniejszym wyjściem by było, gdyby okazało się, że Olka lubi dziewczynki... ech ;D Albo po prostu rzuciła wszystkich w cholerę i została niezależną, wyzwoloną kobietą.
Ale co się stanie, tego ja jeszcze nie wiem. A moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach.
Aaa no i sorry za jakiekolwiek błędy. Nie robiłam korekty.
Aaa no i sorry za jakiekolwiek błędy. Nie robiłam korekty.
Hah :P Dziewczynki? Czemu by nie ;D Będzie oryginalnie haha xD Rozdział świetny ;) Tylko żal mi się Zibi'ego zrobiło ;< Ale mam nadzieję, że w końcu zaakceptuje związek Olki i Kosy ;D no i jeszcze Mrs. Elizabeth się pojawiła...ojj będą kłopoty ;P
OdpowiedzUsuńCo nie zrobisz bd dobrze ;-) Twój blog jest taki świetny że nawet Zibiego polubiłam , mimo że nie darzyłam go ogromną sympatią wcześniej ;P Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział ^.^ Kiedy następny ?
OdpowiedzUsuńDziewczynki? Haahahhahh - to byłby niezły pomysł - przynajmniej byłby spokój. ;) Ale tak na poważnie - nawet się nie waż tego robić. Pojawiła się matka bliźniaczek, z jednej strony Kosok z drugiej Zbyszek i co teraz? Już sama nie mam pojęcia co Ty jeszcze dziewczyno wymyślisz. W każdym razie czekam niecierpliwie na kolejny rozdział. ;)
OdpowiedzUsuń